NEWS |
|||||
|
Kościół |
|
Wspomnienie 6 stycznia 2021 r. Noela - znaczy Boże Narodzenie
Każdy w życiu ma swój krzyż do dźwigania; gdy chcemy go ominąć,
możemy nie dojść do brzegu zmartwychwstania - pisała do bliskich s.
Noela Agnieszka Zaniewicz w pierwszych dniach maja 2019 r.,
zmagając się z trudami radioterapii po inwazyjnej operacji.
Spokój nie trwał długo. Zmiany rozrostowe sygnalizowały agresywny nowotwór. Nadzieję na pokonanie go dawała jedynie inwazyjna operacja. I silniejsza niż strach - wiara. „Przyszły nieprzespane noce i lęk przed coraz dokuczliwszym bólem. Z różańcem w ręku rwały mi się wątki modlitwy. Rozpaczliwie pytałam Boga: dlaczego ja? Poczułam się jak skazaniec. (…) Oczami wiary jeszcze gorliwiej zaczęłam szukać mocy modlitwy i odkrywania sensu bycia Chrystusową” - odnotowała. W grudniu 2018 r. s. Noela przeszła operację usunięcia części języka. 10 stycznia 2019 r. informowała: „Jest źle. Guz rośnie i 21 stycznia idę do szpitala, bo będą mi usuwać język, żuchwę, podniebienie i węzły chłonne. Jak się uda, będą później robić rekonstrukcję. Następnie chemia i radioterapia. Bardzo długi proces leczenia. Boję się strasznie. Proszę o modlitwę”. Już po operacji, gdy ból upominał się o miejsce w jej ciele i duszy, przez łzy powtarzała: „Nie martw się, tylko ufaj! Módl się i ufaj!”. Wielki Post był dla s. Noeli czasem szczególnym, czemu dała wyraz, pisząc: „Światło i moc płynęły w moim sercu podczas kontemplacji Krzyża Chrystusa oczami duszy pełnymi wiary. Otuchą były moje coraz głębsze uczucia: teraz tylko liczy się moje zdrowienie w dłoniach Jezusa (…). Tyle miłości posyła mi przez ludzi. I to jest ważne na dziś. Kiedyś wróci piękne uwielbione ciało. Moje blizny to moja obrączka. On też taką nosił”. Kolejnym etapem leczenia była radioterapia - skutkująca bólem powodowanym poparzeniami. Każdy seans s. Noela łączyła z intencją: „by cierpienie dawało jakieś uzdrowienia”. „Jezus umacnia mnie swoją Miłością i łaską, podtrzymuje nadzieję i w bólu Golgoty ukazuje blask zbawczego Zmartwychwstania” - pisała ze szpitalnego łóżka przed Wielkanocą. Ufam! 30 kwietnia napisała: „Tyle cierpienia z modlitwą, ofiaruję… Mówią, że jestem dzielniejsza niż Hiob. I to też chyba znak łaski, a na pewno mojej wiary…”. Maj przyniósł wiosenną radość. I dolegliwości, których źródłem były problemy jelitowe i wrośnięcie płytki PEG w śluzówkę żołądka. S. Noela nie traciła ducha wiary. „Leżąc pod kroplówkami i nad miską, gdy mnie nudziło pozdrawiałam radośnie i słonecznie kolejny dzień. Ufając, że moją sprawę Bóg prowadzi”. 3 Maja - w uroczystość NMP Królowej Polski w Różańcu zawierzała bliskie jej osoby Najlepszej Mamie. „Ufam (…), że już blisko końca, a potem będzie już tylko lepiej. Najważniejsze, że duchowo jestem silna. Przez tę chorobę tyle nieba wydarzyło się na ziemi! Niech Pan będzie uwielbiony”. Opuszczała szpital 14 maja z nadzieją na poprawę, choć „czując się jak kurczak przysmażony na rożnie”. 27 czerwca pisała: „W ruinie mojego zdrowia jest ZRUJNOWANY PAN. Jak bardzo moje ciało przypomina Jego z męki. Ale to wszystko skończyło się zmartwychwstaniem i nowym, uwielbionym ciałem. Mnie Jezus też takie przygotował”. Cierpiąc fizycznie, za najdotkliwszą uważała niemożność przyjmowania Chrystusa Eucharystycznego z powodu uszkodzenia przełyku. „2 sierpnia, w pierwszy piątek miesiąca, przyjęłam Krew Pańską przez pega. Ksiądz biskup udzielił pozwolenia. Mój brat ks. Mariusz odprawił Mszę św. w domu. To był najszczęśliwszy dzień od sześciu miesięcy” - odnotowała. Mój czas - tylko dla Ciebie Pod koniec lata nastąpiła wznowa choroby. 25-lecie życia zakonnego s. Noela przeżywała z bliskimi w Międzyrzecu Podlaskim. „Z Trójcą Przenajświętszą w duszy w Monstrancji tak okaleczonego chorobą obolałego ciała czułam nieziemską radość z domieszką goryczy i ludzkiego lęku w perspektywie kolejnej operacji mojej buzi. Czułam się na ołtarzu mojej Golgoty, gdy brat odprawiał Mszę św. Dziękuję bardzo dobremu Bogu za dar mojego brata kapłana i dzięki temu radość uczestniczenia w Mszach św. w domu rodzinnym”. 1 października przeszła kolejną operację - za pan brat z lękiem i nadzieją umacnianą zawierzeniem Jezusowi i św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. „Odczucie Dziecięctwa Bożego każdego kolejnego dnia daje mi wytrwałość i cierpliwość, by w kolejnych dniach upokorzenia i udręczenia trudnymi fizycznymi objawami choroby wytrwać przy Bogu i w Jego mocy” - pisała wyczerpana operacją i chemioterapią, nazywając swój stan tyglem cierpienia. Mówiła o sobie: Boża wojowniczka - „by Chrystus widział, że każdego dnia czekam na spotkanie z Nim”. Stale czuwały przy niej mama i siostra Monika. 22 grudnia napisała: „Imię moje NOELA - znaczy Boże Narodzenie. W tak wymownie trudnej sytuacji mojego zdrowia, przykuta bezsilnością do łóżka, pragnę, byś przyszło, Dzieciątko Boże, do stajenki mojego serca. W takiej aranżacji Opatrzność Boża zgotuje moje imieniny i Twoje urodziny. Cieplutko Cię przytulę z miłością odwieczną. Stajenkę taką w moim sercu da Ci Bóg i mój CZAS tylko dla Ciebie…”. Pan zabrał ją do siebie 6 stycznia 2020 r. OKIEM DUSZPATERZA o. Azariasz Hess z klasztoru oo. Bernardynów w Lublinie Nie poszła do nieba z pustymi rękami S. Noelę poznałem, zastępując kapelana w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej im. św. Jana z Dukli. Spotykałem ją, obchodząc sale z Panem Jezusem i odprawiając Eucharystię w szpitalnej kaplicy. O tym, że jest siostrą zakonną, dowiedziałem się, gdy pewnego dnia poprosiła o rozmowę. Z biegiem czasu mówiłem tylko ja. S. Noela odpowiadała, pisząc ołówkiem na kartce. Tym, co pozostaje najbardziej przejmujące w jej przyjmowaniu choroby i krzyża, jest całkowite pogodzenie się z wolą Bożą. Miała świadomość, do czego prowadzi choroba. Zmiany onkologiczne, nie dość, że widoczne, zabierały jej na poszczególnych etapach to, co dla człowieka najcenniejsze: możliwość porozumiewania się czy jedzenia. Kiedyś powiedziałem: „Siostro, Pan Jezus chce cię upodobnić do siebie w tym całkowitym wyniszczeniu”. Uśmiechnęła się, dodając: „No przecież o to chodzi”. Była skazana na ogromne cierpienie fizyczne i duchowe. W obliczu takich doświadczeń człowiek zwykle buntuje się wobec tego, kogo ma najbliżej pod ręką - wobec Pana Boga. Ona od początku do końca przyjmowała chorobę jako pocałunek Bożej miłości. Ofiarowała swój ból za Kościół św., zgromadzenie, cierpiących. Zarówno dla chorych, jaki i personelu oddziału, na którym leżała, była znakiem Bożej obecności. Spotkanie z s. Noelą odbieram jako łaskę. To piękno, które miała w duszy i sercu, promieniowało na zewnątrz poprzez jej uśmiech, dobre słowo, a gdy już nie mogła mówić - spojrzenie. Jej oczy się śmiały i w swoim cierpieniu każdego potrafiła obdarzać uśmiechem i zarażać nadzieją. Rodzeństwo żartobliwie nazywało ją osiołkiem Pana Jezusa, co bardzo lubiła. To porównanie z jednej strony odzwierciedlało jej charakter, czyli upór w konkretnych sprawach pozwalający dążyć do celu. Z drugiej - pokazywało prostotę i posłuszeństwo woli Bożej. Tak naprawdę nie boimy się śmierci, bo ona wpisana jest w tajemnicę życia. Boimy się umierania. Boża Opatrzność, której s. Noela zawierzyła całe swoje życie, tak wszystkim pokierowała, że w swoim odchodzeniu s. Noela czuła obecność Pana Boga - czy poprzez osoby, które spotykała, czy fakt, że ostatnie dni przed śmiercią, zanim wróciła do szpitala, spędziła w domu, otoczona wielką miłością mamy, siostry i brata. Jakby Pan Bóg chciał powiedzieć: teraz jeszcze na chwilę wrócisz do rodziny, a potem już do Mnie - bo do Mnie cała należysz. Założycielka Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej sługa Boża M. Antonina Mirska mówiła: „Nic ponad miłość Chrystusa”. S. Noela nie tylko zrozumiała te słowa, ale też uczyniła swoimi i według nich żyła. Bardzo wymowne jest to, że odeszła do nieba wraz z Trzema Królami. I tak jak oni nie poszła do Boga z pustymi rękami. Jej ręce nie tylko były czyste, ale i pełne dobra. To, co miała do zrobienia tutaj, na ziemi, po prostu zrobiła. Wierzymy, że teraz, będąc bliżej Boga, chce pomagać innym - tak, jak to czyniła będąc wśród nas. Dlatego trzeba jej dać zajęcie, aby wstawiała się za nami. Ja osobiście bardzo często modlę się za nią, za jej duszę, ale równie często proszę ją o pomoc w konkretnych sprawach i muszę powiedzieć - pomaga. Idąc do siostry, zawsze przynosiłem relikwie jakiegoś świętego czy świętej. Nie spodziewałem się, że może to jej przynieść tyle radości, dać tyle siły. Pozostawiłem relikwie, a ona widziała świętych. My patrzymy nadal w relikwie świętych, ona widzi ich już bez zasłony. Kiedyś, gdy jechałem na rekolekcje i prosiłem ją o duchowe wsparcie, podarowała mi mały misyjny krzyżyk. Dziś patrzę na krzyżyk, a myślę o s. Noeli. Relikwia? Dla mnie tak. Dla kogoś, kto wierzy, relikwia oznacza obecność tych, których Pan Bóg postawił na drodze naszego życia jako znaki na drodze do nieba. Dla nas takim znakiem stała się sama s. Noela. |
STRONA GŁÓWNA |
|
FOTOGALERIA |
Kolędnicy misyjni |
|
PATRONAT "ECHO" |
|||||
|
POLECAMY |
|||||||||||||
|
SONDA |
Za co kochamy babcie i dziadków? |
LITURGIA SŁOWA |
|
PROMOCJA |
|
|
![]() |