NEWS |
|||||
|
Opinie |
|
Opowieść wielkanocna 31 marca 2021 r. Syn marnotrawny
Dla Boga nie ma nic niemożliwego. Jezus żyje! - powtarza w
przekonaniu, że jej kolana w piachu tamtego wielkanocnego poranka i
pokorne błaganie: „Ulituj się nade mną!” sprawiły cud.
- Wszystko miał podane na tacy. Za ostatnie pieniądze kupowaliśmy mu modne ubrania, by - jak to mówił - nie odstawał od reszty kolegów. Dziś wiem, że popełniliśmy błąd. Mądra miłość musi stawiać wymagania, a my liczyliśmy na jego rozsądek - matka nie kryje goryczy. Lampka alarmująca pojawiła się w momencie, kiedy Jacek nie zdał do drugiej klasy. - Byliśmy w szoku - Krystyna mówi o pierwszych reakcjach: swoich łzach i zaciśniętych pięściach męża. - Obiecał, że po wakacjach nadrobi zaległości, ale nie to było najgorsze - zaznacza na wspomnienie sugestii znajomej, której córka chodziła do tej samej szkoły co Jacek, że syn wdał się w narkotyki. - „Nasze dziecko?” - nie dowierzałam. On, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczył. Po karczemnej awanturze wyszedł z domu. Nie widzieliśmy go przez dwa miesiące. Mam czekać 26 lat? Co może czuć matka, która nie wie, czy jej dziecko żyje? Krystyna opowiada, że kiedy po wielu tygodniach bez wieści o synu w końcu stanął w drzwiach domu, złość mieszała się z wdzięcznością. - Przepraszał. Mówił, że jest już „czysty”. Planował nawet liceum eksternistyczne. Tyle że wkrótce zaczęły ginąć z domu pieniądze. Siostra umówiła nam wizytę w poradni. Jacek odmówił, więc pojechaliśmy z mężem. Terapeuta wyjaśnił, czym grozi uzależnienie. Mówił nam też, czego wówczas nie umiałam przyjąć, że przyjdzie moment, kiedy dla jego dobra będziemy musieli powiedzieć: stop! Dopóki syn nie osiągnie dna - tłumaczył - nie wejdzie na drogę zdrowienia. Matka wspomina ból towarzyszący wyrzeczeniu się swojego dziecka. - Kiedy na narkotyki sprzedał nasze ślubne obrączki, coś we mnie pękło. Krzyczałam, że nie mam już syna i żeby odtąd nigdy więcej się z nami nie kontaktował. Do dziś mam w oczach jego zielony plecak, który zarzucił na ramię i, nie odwracając się do nas, zatrzasnął drzwi wejściowe. Minął miesiąc i kolejny rok bez wieści o Jacku. - Nie wiem, co było gorsze: ból, jakby ktoś przekroił mi serce, czy wstyd przed ludźmi. Nie miałam sił, by płakać, a jednak kiedy stanęliśmy z mężem przed jasnogórskim obrazem, łzy płynęły mi ciurkiem. Był 27 sierpnia - wspomnienie św. Moniki. „Matka św. Augustyna modliła się o nawrócenie syna 30 lat” - mówił ksiądz podczas Mszy św. Swojego dziecka nie widzieliśmy od czterech. „Mam wytrzymać jeszcze 26?” - buntowałam się w myślach. Po spowiedzi i Komunii św. powierzyłam swoje dziecko Matce Bożej. „Ja nawet nie wiem, czy on żyje, ale to Ty stałaś pod krzyżem” - prosiłam o cud. I poczułam pokój w sercu. Jak żebrzący ślepiec Mąż Krystyny odszedł dwa lata później. - Zabrał się tak cicho, jak żył. Zmarł nocą. Miał udar - mówi o osamotnieniu kojonym modlitwą z jedną intencją: o Boże miłosierdzie dla zmarłego, łaskę ocalenia syna i dar silnej wiary dla niej. Szturmowała niebo prośbą: „Boże, Ty wszystko możesz, ratuj moje dziecko!”, zwątpieniem: „Błogosławisz wszystkim, ale nie mnie!” i pokorą: „Jeśli chcesz, on będzie zdrowy!”. Mama Jacka wspomina, że upominana przez spowiedników z serca wybaczyła synowi, ale też sobie. W poczuciu własnej niemocy postanowiła, że krzyż, którego nie ma siły dłużej dźwigać, odda Zbawicielowi. - Modliłam się, płacząc, by umierający Jezus obmył moje dziecko swoją świętą krwią. A był to szczególny Wielki Piątek - nawiązuje do Triduum Paschalnego sprzed roku - bez możliwości adoracji krzyża w kościele. Odprawiłam Drogę krzyżową w domu, stając razem z Maryją przy każdej ze stacji i przyjmując Bożą wolę z wiarą, że On swoją mocą z najgorszego zła jest w stanie wyprowadzić dobro. Wielka Sobota była czasem zadumy. Matka Jacka adorowała rany Jezusa pomna słów, jakie skierował do św. Katarzyny ze Sieny: „Myśl o Mnie, a Ja będę myślał o Tobie”. Niedziela Wielkanocna przywitała ją chłodem. Ból był też w sercu z powodu wywołanej pandemią niemożności uczestnictwa w Rezurekcji. Na szczęście bladym świtem rozeszła się wieść, że ulicą będzie jechał ksiądz z Najświętszym Sakramentem. - Kiedy samochód zbliżał się do mojego domu, padłam na kolana i - jak żebrzący ślepiec z Ewangelii - prosiłam: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Jak kobieta cierpiąca na krwotok wierzyłam, że jeśli tylko dotknę sercem Jego szaty, będę uzdrowiona. W głowie miałam także obraz poganki żebrzącej o resztki spadające z pańskich stołów. Bo tak też się czułam - podkreśla. - Wiedziałam, że zawiodłam jako matka, ale też że miłość Boża jest bezgraniczna. Pójść za głosem Minęły święta. Zbliżała się Niedziela Miłosierdzia. - O 21.00 tradycyjnie oglądałam Apel Jasnogórski w TV Trwam. Pół godziny później zadzwonił telefon. Odebrałam. To był Jacek. „Mamo?” - usłyszałam. „Mamo, jesteś?!”. I słowa, na które czekałam dziewięć lat: „Mamo, przepraszam!”. Chwila ciszy, a potem mój płacz: „Syneczku! Synku mój, ty żyjesz!”. Co było dalej, nie pamiętam… On mówił i ja - m.in. że nie wyrejestrowałam telefonu w nadziei, że zadzwoni. I że na niego czekam. Powtarzałam, że dopóki nie ujrzę go na własne oczy, nie uwierzę - wspomina Krystyna. To było jej święto. Zmartwychwstanie matki. - Obiad szykowałam jak na skrzydłach. A kiedy zobaczyłam Jacka, jak wysiada z samochodu, wybiegłam mu naprzeciw jak ojciec witający marnotrawnego syna. Bo on dla mnie umarł. A teraz wrócił do życia - wyznaje. Kobieta podkreśla, że tuliła swoje dziecko, jakby w jednym uścisku chciała zawrzeć miłość i ból całego życia. - „Daj się obejrzeć” - prosiłam, dotykając jego policzka. Czas zrobił swoje, ale to wciąż był on. Mój jedynak. Przy kuchennym stole z nieodłącznym kubkiem kakao jak w latach dzieciństwa Jacek dzielił się z matką wspomnieniem dziewięcioletniej nieobecności. Opowiadał o życiu z dala od domu i śmierci kolegi, która sprawiła, że przestraszył się konsekwencji dalszego trwania w nałogu. Wspomniał o pracy i - ku wielkiej uciesze matki - o zaocznych studiach. Mówił też o aniołach - ludziach, którzy na różnych etapach jego „tułaczki” wyciągali do niego pomocną dłoń, dając nadzieję na krok naprzód. Zapytany, co sprawiło, że akurat tego wieczoru zdecydował się na telefon, wskazał… konfesjonał. W Niedzielę Miłosierdzia - za namową kolegi - po wieloletniej przerwie odważył się pójść do spowiedzi. Wyznał wszystko, a ksiądz - dziś wie, że pod jego osobą krył się sam Pan Jezus - dodał mu otuchy. „Zaufaj!” - radził. A Jacek, nie mając nic do stracenia, postanowił pójść za głosem Kościoła. I wygrał! I stał się cud! - Dobremu Bogu niech będą dzięki! Wdzięczność za ocalenie syna stała się moją nową modlitwą. Powtarzam te słowa - jak akt strzelisty - setki razy w ciągu dnia - wyznaje Krystyna. I nawołuje do ufności. - Dla Boga nie ma nic niemożliwego. Jezus żyje! - powtarza w przekonaniu, że jej kolana w piachu tamtego wielkanocnego poranka i pokorne błaganie: „Ulituj się nade mną!” sprawiły cud. - On wtedy spojrzał na mnie i powiedział jak do urzędnika z Kafarnaum: „Idź, syn twój żyje” i jak do kobiety cierpiącej na krwotok: „Twoja wiara cię ocaliła”. Chwała Panu! |
STRONA GŁÓWNA |
|
Aktualności |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|
FOTOGALERIA |
Jubileusz parafii |
|
PATRONAT "ECHO" |
|||||||||||||||||||||||||||||
|
POLECAMY |
|||||||||
|
SONDA |
Tydzień Biblijny jest dla mnie... |
LITURGIA SŁOWA |
|
PROMOCJA |
|
![]() |