Aktualności
Listopadowa szkoła wiary

Listopadowa szkoła wiary

Listopad to czas, kiedy częściej niż zwykle odwiedzamy cmentarze, aby pochylić się nad grobami naszych bliskich.

1 listopada Kościół oddaje cześć swoim najlepszym dzieciom. Jest to dzień dumy, a zarazem święto pokory. Uroczystość Wszystkich Świętych ukazuje Kościół triumfujący w całej swojej chwale i dostojeństwie, ale nam, „ludziom w drodze”, przypomina zarazem, że nim jeszcze nie jesteśmy i nie możemy takiego Kościoła udawać. Wspomnienie Wiernych Zmarłych – poprzez chłód kamiennych nagrobków – obala mit o ludzkiej potędze. Pokazuje, że „bez Boga ani do proga”. Uczy i wychowuje. Ale też wypełnia trwogą przed wielkim nieznanym. Co będzie potem? – pytamy. Co nas czeka po śmierci? A jeśli TAM nic nie ma? „Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie” – śpiewamy w „Suplikacjach”. Światło mroku rozświetla Jezus.

„Niech się nie trwoży serce wasze (…) W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce” – usłyszymy w niedzielne południe. Słowo obietnicy. Nic prócz słowa! Żadnego dowodu, uchylenia rąbka kotary przedzielającej światy. Tylko zaproszenie do wiary – wypłynięcia na jej głębię. Dlatego pierwszy, jak i drugi listopadowy dzień uczą nas zaufania i miłości. Przypominają, kim jesteśmy, ku czemu zmierzamy. Są również przestrogą, by nie czekać do ostatniego momentu, nie próbować wyciskać z życia na maksa wszystkiego, co się da, z przekonaniem, że „jeszcze zdążę” – aby w odpowiednim momencie pojednać się z Bogiem i ludźmi, uładzić życie, naprawić krzywdy, powrócić do modlitwy i sakramentów itd. Niestety, mamy tendencję do ulegania pokusie czekania, przekładania na potem. „Masz jeszcze czas” – zdaje się szeptać do ucha ojciec kłamstwa. Wielu jej ulega. Często owa złudna pewność kamienieje w zdziwieniu cmentarnych napisów. Drżąca ręka kamieniarza wykuwa słowa ks. Jana: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Wypadek, nowotwór, nagła śmierć bez powodu. Dużo dziś mogił tych, którym wydawało się, że mają jeszcze czas. Życie zgasło zbyt wcześnie.

Skoro mówi się o „ars vivendi” – sztuce życia, to dlaczego droga ku krytycznemu momentowi ludzkiego bytowania nie miałaby sztuką – „ars moriendi”? Nie da się od niej uwolnić, zaczarować, zamknąć oczu, policzyć do stu i udać, że „to mnie nie dotyczy”. Śmierć sama nas znajduje. Zatem trzeba się z nią zaprzyjaźnić – św. Franciszek zwykł mówić o niej: siostra Śmierć. Paradoks? Niekoniecznie.

„Bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie” – mówi Jezus. Jak interpretować Jego słowa? Jako groźbę? Przestrogę? Sprowadzenie „do parteru” tych, którym wydaje się, że tu, na ziemi, obstawieni wypełnionymi po brzegi „spichrzami”, zabezpieczeni polisami, będziemy żyć wiecznie? Raczej jako głos rozsądku. I zaproszenie do Domu.

Siedlanowski Ks. Paweł