Aktualności
7/2019 (1230) 2019-02-14
W ostatnich tygodniach do ZUS zgłosiło się wiele osób, które nie otrzymały pieniędzy za przebywanie na zwolnieniu lekarskim. Powodem było niezłożenie odpowiedniego wniosku.
7/2019 (1230) 2019-02-13
Chór Siedleckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w tym roku obchodzi dziesięciolecie działalności artystycznej. Ten czas to setki prób i koncertów, wyjazdów na festiwale oraz przeglądy, z jakich członkowie chóru - seniorzy, którzy ponad wszystko ukochali śpiew - zawsze wracali z wyróżnieniami.

Chór SUTW powstał 6 lutego 2009 r. - Jak każdy Uniwersytet Trzeciego Wieku, tak i siedlecki musiał mieć jakąś wizytówkę, reprezentacyjny zespół, który będzie uświetniał najważniejsze uroczystości uniwersyteckie. I tak w pięciolecie SUTW pojawił się pomysł, żeby powstał chór uniwersytecki - wspomina Joanna Janus, koordynator SUTW. Założycielem i przez trzy lata dyrygentem był Mariusz Orzełowski. Na kolejne cztery lata batutę przejął Krzysztof Boruta. W 2016 r. ponownie do chóru wrócił jego założyciel - M. Orzełowski. Początkowo chór składał się z 16 osób, ale z czasem śpiewaków przybywało. - Członkowie trafiali dwiema drogami. Po pierwsze - przyłączały się osoby, które miały w sobie od zawsze potrzebę śpiewania, talent i chciały realizować to na emeryturze, kiedy jest teoretycznie więcej czasu. Zapraszaliśmy też seniorów, o których wiedzieliśmy, że są uzdolnieni muzycznie, mają warsztat, chodzili do szkół muzycznych.
7/2019 (1230) 2019-02-13
Rozariana Julia Wnukowicz, przełożona generalna Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, wyróżniała się niezwykle bogatym życiem duchowym, skromnością, ubóstwem i dobrocią.

Przez całe życie odznaczała się mądrością, statecznością i odwagą, cieszyła się też ogromnym autorytetem i zaufaniem sióstr oraz duchowieństwa. Urodziła się 15 czerwca 1912 r. we wsi Pościsze na Podlasiu (woj. lubelskie). Jej rodzicami byli Michał i Teofila z domu Nieroda. Posiadali wiejskie gospodarstwo liczące ok. 16 ha, na którym ciężko pracowali, by zapewnić dzieciom utrzymanie. Julia miała starszą siostrę Mariannę, brata Ludwika oraz dwie młodsze siostry: Janinę i Karolinę. Podczas I wojny światowej ojciec został wzięty do niewoli, przez pięć lat przebywał w głębi Rosji nad Bajkałem. W tym czasie gospodarstwem zajmowała się mama wraz ze swoim ojcem Józefem, którego dzieci uwielbiały i nazywały „kochanym dziadziusiem”. Dom Wnukowiczów przesiąknięty był duchem katolickim i głębokim patriotyzmem. Rodzice, jako członkowie Trzeciego Zakonu Św. Franciszka, wychowali dzieci w posłuszeństwie i pobożności, a także w umiłowaniu Boga i ojczyzny, która od ponad 100 lat znajdowała się w niewoli.
7/2019 (1230) 2019-02-13
Jubileusze, które w 2017 r. obchodzono w huszlewskiej parafii - 350-lecie utworzenia parafii i 150-lecie poświęcenia obecnego kościoła - rozbudziły wśród wiernych zainteresowanie przeszłością parafialnej wspólnoty, sylwetkami pracujących tu kapłanów, losami służących im świątyń oraz procesem budowy tej ostatniej, poświęconej i oddanej do użytku parafian w 1867 r.

Mieszkańców intryguje napis na tablicy umieszczonej na frontowej ścianie kościoła: „Jeremiasz ze Zbaraża Korybut książę Woroniecki kościół ten postawił w 1862 r.”. Jeśli świątynia była wzniesiona już w 1862 r., to dlaczego poświęcono ją dopiero po pięciu latach? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w archiwach kościelnych, które dokumentują proces budowy obecnego kościoła. Poprzednia, drewniana świątynia, wzniesiona w 1758 r., już w latach 20 XIX w. wymagała gruntownego remontu. Ówczesny proboszcz ks. Apolinary Makowelski rozpoczął gromadzenie funduszy. W 1830 r. przedłożył on do decyzji kolatora Jeremiego Woronieckiego i dozoru kościelnego dwa projekty rozwiązania problemu: remont starej oraz budowa nowej świątyni. Uznano, że stan kościoła czyni remont nieopłacalnym i należy przystąpić do budowy nowego. Ks. A. Makowelski przygotował plany, kosztorysy i rozpoczął zabiegi o pozwolenie na budowę. W 1841 r. Podlaski Urząd Gubernialny wydał zgodę i polecił naczelnikowi powiatu bialskiego, by obowiązek budowy kościoła scedował na dozór kościelny lub na wyłonionego na licytacji entrepretnera (przedsiębiorcy).
7/2019 (1230) 2019-02-13
Skromny człowiek, a przy tym wielki patriota, który w czasie wojny narażał życie dla ojczyzny, zaś w latach pokoju działał i pracował dla dobra Polski. 25 stycznia w wieku 101 lat zmarł Marian Miszczak.

Urodził się 5 czerwca 1917 r. w Mingosach jako najstarsze dziecko Józefy z Niewiadomskich i Stanisława Miszczaka. W 1925 r. rodzina przeniosła się do Broszkowa, gdzie Marian mieszkał aż do swojej śmierci. Przed wojną, po ukończeniu Gimnazjum Handlowego w Mińsku Mazowieckim, M. Miszczak prowadził firmę handlu i obróbki drewna. W 1938 r. został powołany do czynnej służby wojskowej. Rozpoczął ją w 35 Pułku Piechoty stacjonującym w Brześciu nad Bugiem, zaś pod koniec roku skierowano go do Szkoły Podoficerskiej Łączności w Zegrzu pod Warszawą, którą ukończył w 1939 r. Pod koniec czerwca Marian został przerzucony na Pomorze, w rejon Tucholi i Koronowa, gdzie jego pułk objął stanowiska obronne w ramach zarządzonej mobilizacji. Wszedł w skład 9 Dywizji Piechoty, której zadaniem była obrona pomorskiego odcinka granicy Polski w przypadku ataku niemieckiego. 1 września 1939 r. na odcinek broniony przez 35 pp uderzyła II dywizja piechoty zmotoryzowanej i III dywizja pancerna. M. Miszczak walczył na pierwszej linii frontu - bronił granic Polski pod Tucholą.
7/2019 (1230) 2019-02-13
Od 2006 r. w Klubie Kultury w Sitniku pod Białą Podlaską działa pracownia koronkarstwa, współtworząca sztandarowy projekt bialskiego Gminnego Ośrodka Kultury pn. Szlak Pracowni Ginących Zawodów.

Pomysł, by pracownia w Sitniku specjalizowała się w koronkarstwie, miał swoje uzasadnienie. Tutaj mieszkały i tworzyły panie kultywujące dawne tradycje koronkarskie: Janina Litwiniuk i jej córka Joanna Papińska oraz Stanisława Pyrka. Przez wiele lat utalentowane twórczynie służyły doświadczeniem i pomocą w kształceniu osób chętnych do zdobycia albo rozwinięcia zdolności robienia koronek. - W pierwszych latach działania pracowni na zajęcia koronkarstwa zapisywały się w większości osoby dorosłe. Dzisiaj są to dzieci i młodzież, w przeważającej mierze dziewczynki, ale przez pracownię przewinęło się też kilku chłopaków. Dzisiaj zainteresowanie jest - niestety - mniejsze. Komputer zwyciężył - ocenia ze śmiechem Alicja Sidoruk, starszy instruktor w Klubie Kultury w Sitniku. Grupa uczestnicząca w zajęciach liczy w porywach do 15 osób - to dzieci mieszkające w tzw. trójmieście, jak półżartem mówi się tutaj o trzech przylegających do siebie wioskach: Sitniku, Łukowcu i Worgulach. Zimą, kiedy dzieci do klubu trzeba dowieźć, czasami trochę mniej.
7/2019 (1230) 2019-02-13
Codzienność Polaków kręci się wokół spraw wewnątrzkrajowych. Ten truizm nie jest jednak zarzutem, czy też jakimś odkryciem. Jest stwierdzeniem normalności.

W końcu bliska ciału jest koszula. Owszem, w naszym społeczeństwie są silne nurty, które za naczelne zadanie uznają nieustanne zbawianie całej ludzkości, nawet przy zanegowaniu interesów własnego narodu, a nawet przy możliwości jego anihilacji. Stanowią one jednak tylko publicystyczny element polskiej sceny politycznej, wpływający znacząco na młodszą część najmłodszych Polaków. To im zawdzięczamy trącące folklorem czy ekstrawagancją postaci polskiej sceny politycznej. Jednakże większość jest raczej zainteresowana naszym własnym polskim interesem. Tu jednak może pojawić się pewien problem, a mianowicie trywializowanie czy bagatelizowanie tego, co dzieje się wokół naszego kraju, a szczególnie w instytucjach międzynarodowych, do których nasz kraj należy, jak chociażby Unia Europejska. Postawa znacznej części naszego społeczeństwa chociażby w sprawie tzw. „procedury art. 7” sprowadzona została nieszczęśliwie do zachowania typu: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!”.
7/2019 (1230) 2019-02-13
Co tydzień scenariusz się powtarza. Późnym sobotnim rankiem spotykamy się na klatce schodowej.

Ja z trudem radzę sobie z kilkoma reklamówkami i workami, w których oddzielnie gnieżdżą się plastikowe butelki po zdrowych (przynajmniej na etykiecie) sokach, papierowe ulotki informujące mnie o megapromocjach czy szklane pojemniki po wypalonych w długie zimowe wieczory świecach. Mój sąsiad asortyment przeznaczony na utylizację mieści w jednym worku. Wiem, co powie. Nie będzie segregował śmieci, bo mieszka w małym mieszkaniu, gdzie ledwo zmieściły mu się wszystkie potrzebne sprzęty, a mikroskopijny kosz udało mu się upchnąć pod zlewem. Wyrzucanie śmieci kilka razy dziennie też nie wchodzi w grę, bo spędza w pracy po dziesięć godzin. Nie wyobraża sobie, żeby po powrocie do domu zdzierał etykiety z butelek i szorował pojemniczki po jogurtach! W imię czego? Na argumenty, że to w ramach ratowania matki Ziemi oraz dla przyszłości naszych dzieci i wnuków, tylko machnie ręką. Ma też swoją teorię: „Przecież, jak przyjedzie śmieciarka, i tak wszystko idzie do jednego kontenera”. W sumie, czemu miałby się przejmować? W końcu segreguje tak samo jak inni... Tak zaznaczył w deklaracji.