Wyobraź sobie…
Ten katalog zawiera zasadniczo trzy takie przyczyny: religię, podział świata na poszczególne kraje oraz posiadanie przez ludzi prywatnych majątków. Stworzenie świata idealnego wymaga zniesienia właśnie tych elementów. Dzięki temu wszystko stanie się proste na drodze do wspaniałego świata idealnych ludzi żyjących w pokoju i wzajemnej zgodzie. Cóż, wizja jak wizja. W końcu ponoć, jak głoszą niektórzy teoretycy demokracji, każdy może mówić, co mu tylko ślina na język przyniesie. Przykładów tego nie trzeba zbyt daleko szukać.
W majowy weekend pewna grupka polskich obywateli i obywatelek postanowiła w swoisty sposób „uczcić” rocznicę urodzin o. Tadeusza Rydzyka. Zgromadziła się pod toruńską rozgłośnią poubierana w stroje kościelne, służące akurat w tym przypadku za element szyderstwa z tego, co związane z treściami i sposobem wyrażania tych treści przez Kościół katolicki. Można powiedzieć, że nieliczność tejże grupy najbardziej dosadnie wyraża jej ideologiczne zaangażowanie. Jednakże w czasie tej „manifestacji” wznoszono m.in. pewien okrzyk, a mianowicie: „Bób, humus, włoszczyzna”. Nie trzeba być jakimś szczególnie uzdolnionym lingwistą, by dostrzec w tych słowa szyderczo przerobione zawołanie: „Bóg, honor, ojczyzna”. Hasło, które w historii Polski wyrażało tęsknotę za możliwością istnienia polskiego państwa, zawierającego w sobie wszystko, co związane jest z naszą tożsamością narodową i naszą chęcią samostanowienia. Gdyby podejść ironicznie do wznoszonego przez manifestujących hasełka, wówczas można by tylko stwierdzić, że mieliśmy do czynienia z wegetarianami występującymi przeciwko państwu polskiemu. Oczywiście, z wegetarianami deko niedouczonymi, gdyż potrawa ich ulubiona to hummus, zaś humus, o którym krzyczeli, to po prostu próchnica, czyli nawóz. Problem jednak w tym, że polskie hasło niepodległościowe nie stanowi tylko elementu konfesyjnego, ale jest wyrazem dążenia naszych przodków właśnie do zachowania tego, co potępiał w swoim utworze John Lennon, a mianowicie prawdy (symbolizowanej przez słowo „Bóg”), własnego odpowiedzialnego człowieczeństwa (słowo „honor”) oraz przywiązania do tego, co stanowi o tradycji, także w sferze posiadania (słowo „ojczyzna”). Wpisanie na sztandary manifestujących przez toruńską rozgłośnią roślinki, której owoce są wiatropędne, próchnicznego nawozu organicznego oraz zbioru warzyw na bulion, stanowi nie tylko szyderstwo, ale jest przede wszystkim uderzeniem właśnie w stanowiące o naszej tożsamości elementy. Zamiast prawdy wolą oni puszczanie wiatrów, zamiast swego człowieczeństwa – próchniejące szczątki organiczne, a zamiast tradycji – pełny brzuch. Nie sposób nie zauważyć, iż takie rozumienie państwa przypomina raczej stado zwierzęce aniżeli społeczeństwo ludzkie. Profanacja obrzędów katolickich, poprzez dokonanie „błogosławieństwa” naturalistycznie odtworzonymi kobiecymi narządami rodnymi najtragiczniej właśnie to oddaje. Zamiast ludzkiego społeczeństwa proponuje się nam gromadę zwierzęcą, parzącą się na potęgę, zaspokajającą tylko potrzeby wegetatywne oraz nurzającą się we własnym nawozie.
Jestem ciekaw, czy możesz…
By odróżnić ideologię od rzeczywistości, należy przede wszystkim pytać o cel działań podejmowanych w ramach poszczególnych grup czy nurtów myślowych. Ostatnio wielu zafrasowało się obecnością i peanami pochwalnymi, jakie na obchodach 200-lecia urodzin Karola Marksa wygłosił w Trewirze przewodniczący Komisji Europejskiej. A czemuż tu się dziwić? Już od 1984 r. nastąpiła w ramach Unii Europejskiej podmiana ojców – założycieli. Zamiast chrześcijańskich polityków (Schumana, de Gasperiego i Adenauera) otrzymaliśmy socjalistycznych myślicieli typu Spinelli. Ciekawostką jest to, że w latach 50 integracji europejskiej w ramach Wspólnoty Węgla i Stali (protoplasty dzisiejszej UE) sprzeciwiali się właśnie socjaliści i komuniści. Otóż, jak wspomniany wyżej Altiero Spinelli twierdził, integracja europejska miała według nich wadliwy cel. Nie negowała mianowicie tego, co związane było z suwerennością narodową, a jedynie otwierała granice dla swobodnego przepływu towarów i usług. Postulowany wspólnotowy charakter tegoż tworu międzynarodowego zasadzał się na pokojowym współżyciu z zachowaniem odrębności kulturowych. Natomiast już od lat 80 Spinelli, w ramach tzw. Klubu Krokodyla, opracowywał podstawy integracji kulturowej krajów europejskich. Przy czym ta „integracja” rozumiana była jako kastracja wszystkiego, co stanowi o odrębności kulturowej krajów członkowskich. Jako żywo przypominało to słynne zawołanie z Manifestu Komunistycznego, którego współtwórcą był właśnie Karol Marks: „Proletariusze wszystkich krajów – łączcie się!”. J.C. Juncker, nazywający w Trewirze Karola Marksa „patrzącym w przyszłość filozofem z aspiracjami”, zaś zbrodnie, które dokonano w imię jego ideologii, określając mianem „niezrozumienia” dla idei tegoż ideologa, nie zrobił nic, co nie wpisuje się w ów plan Spinellego. On po prostu otwartym tekstem powiedział to, co od prawie 40 lat drąży ową organizację międzynarodową. I dopiero na tym tle można zrozumieć działania Komisji Europejskiej w sprawie „obrony praworządności”. Istotą jej wydaje się nie stworzenie systemu broniącego przaśnej sprawiedliwości, lecz ideologicznie wypreparowanego tworu, który dokonywałby interpretacji kulturowych, promujących wizję owego zjednoczonego świata pod sztandarem bobu, humusu i włoszczyzny.
Mam nadzieję, że pewnego dnia do nas dołączysz…
Taką nadzieję w swoim utworze wyśpiewuje właśnie John Lennon. Problemem jest tylko jedno: w zglajszachtowanym świecie nie ma miejsca dla wyjątkowości pojedynczego człowieka. Zamiast niego mamy ideologicznie zinterpretowaną ideę człowieczeństwa, która jak Prokrust, zwany Damastesem, dopasowuje złapaną istotę ludzką do idealistycznie ustanowionego w swych wymiarach łoża. Idealne człowieczeństwo kończy się zawsze śmiercią z krwi i kości ustanowionej istoty ludzkiej. W końcu wizja jest najważniejsza. Pol Pot, wykształcony na paryskiej Sorbonie, coś o tym wie.
Ks. Jacek Świątek