Gdy kończy się płot…
Przyznam się, że gdy porównałem obrazki z ogarniętej cosobotnimi zamieszkami Francji ze zdjęciami z Białegostoku, odniosłem wrażenie, iż nasze „pogromy” są iście wacikowe. Ale przecież nie od dzisiaj wiadomo, iż nasz kraj jest pępkiem świata, i nawet lewicowe czy skrajnie antifoskie media przekonane są, że nie to, co dzieje się nad Sekwaną, może stanowić zarzewie zmian światowych, tylko ruchawka uliczna w grodzie nad Białą. Jest to przekonanie tak silne, jak mniemanie Lecha Wałęsy, że jego pomysły są w stanie uratować Polskę, glob ziemski i przynajmniej część naszej galaktyki. Do wyrażenia tego przekonania używane są wszystkie możliwe środki, łącznie z przedstawianiem na zdjęciach poszkodowanych po stronie antyrównościowych manifestantów jako ofiary rzezi zgotowanej przez PiS i Kościół. Podchodząc jednak do sprawy poważnie, muszę na początku zaznaczyć, że nie jestem zwolennikiem bicia kogokolwiek i zadym ulicznych.
Jeśli zostało złamane prawo, to z całą stanowczością należy je egzekwować. Mówienie, że spór o propagowanie środowisk mniejszości seksualnych należy rozwiązywać na drodze spokojnej debaty, jest cokolwiek nie na miejscu, bo każde dziecko wie, że nie o debatę tu chodzi, a o taktykę anektowania przestrzenni publicznej. A to opiera się raczej na działaniach emocjonalnych, więc o rozumie trudno tutaj mówić. Jednakże używanie pięści, kijów bejsbolowych czy bruku ulicznego nie jest rozwiązaniem, na które mogę się zgodzić. Co więcej, zdecydowanie je potępiam. Chrześcijanin ma prawo do obrony, a nie do ataku. Nie można jednak nie zauważyć działań także drugiej strony.
Proszę nie drażnić… A nie mówiłem
Taki mały przykład na początek. Idzie sobie kilkunastoletni młodzian ulicą i widzi za ogrodzeniem potężnego brytana. Zadowolony z ochrony odgradzającego go od niego płotu zaczyna drażnić psa, a tamten zapienia się z warkotem i ujadaniem, nie mogąc dosięgnąć swego adwersarza. Kontynuując proceder drażnienia, młodzian nagle dochodzi do miejsca, w którym płotowa ochrona się urywa, z czego korzysta drażniony przez niego pies. Zapewne nagłówki w prasie od razu doniosłyby, iż jest to kolejna ofiara źle hodowanego stworzenia, że psa należy przynajmniej przebadać lub najlepiej uśpić, a właściciela skazać na długoletnie, jeśli nie dożywotnie więzienie. Owszem, właściciel jest winny tego, że nie dokończył płotu, ale ofiara też nie jest bez winy. Przechodząc jednak do przypadku białostockiego nie sposób nie odnieść go do innych działań podejmowanych w całej Polsce. Dziwną koleją rzeczy marsze osób homoseksualnych zawsze na trasie mają miejsca związane z kultem religijnym, i – co ciekawe – zawsze rzymskokatolickim. Proszę przypomnieć sobie chociażby chęć wtargnięcia z marszu w Częstochowie na teren sanktuarium w czasie uroczystości związanej z pielgrzymką Różańcowych Kół Dzieci. Dlaczego tak? Czy w centrach miast naprawdę nie ma możliwości ominięcia tychże? A może właśnie o prowokację chodzi? Tylko że wówczas trudno zgodzić się z tezą o całkowitej niewinności oraz nieskalaności organizatorów i uczestników owych parad.
Bijatyka – fotka – krzyk – zwycięstwo
Zrobienie z siebie ofiary jest nośne społecznie. Za pobitym raczej ujmie się każdy, wystarczy tylko dobrze skrojony obrazek, spazm i słowa komentarza na wyrost. Bity zawsze jest ofiarą i nikt nie będzie ani pytał, ani zauważał jego cynizmu. Liczne skandale wokół nagradzanych zdjęć w ramach World Press Photo są tego doskonałym przykładem. A że o cynizmie można w tym miejscu mówić, o tym świadczy chociażby rejestrowanie parad tzw. równości przez jednego człowieka lub jedną organizację w wielu miejscowościach i dowożenie ludzi, by stanowili o frekwencji (swoją drogą, jak marna musiała być organizacja tegoż w Białymstoku, że nawet przy zorganizowanym dowozie zebrano tylko kilkaset osób, i to w wakacje, gdy uczniaki i studenciaki mają wolne). Jednoznacznie wskazuje to na odgórność działania i zorganizowaną akcję ogólnopolską, przy której nikt nie martwi się raczej o specyfikę miejsca i poglądy ludności miejscowej. Walec tej machiny ma rozjechać przede wszystkim wrażliwość moralną ludności miejscowej. Przyzwyczajenie się bowiem do obecności facetów z piórkami w pupie otępia ową wrażliwość i prowadzi w prostej drodze do akceptacji zachowań. Widać to dokładnie na przykładzie metropolii od kilku lat walcowanych przez owe marsze, gdzie nawet rodzice są nieczuli na indoktrynację seksualną w szkołach wprowadzaną przez środowiska lewicowe i LGBT. Cynizm jest tym większy, że gdy widzi się w internecie obrazki z takowych parad w innych miejscach naszego globu, to zauważa się dominujący wulgaryzm zachowań. Granice niektóre bowiem zostały już przekroczone i obleśność zdaje się nie razić widzów. Mamy więc do czynienia z dokładnie zaplanowaną strategią działania, której celem nie jest ochrona mniejszości seksualnych czy ich zwolenników (ci są raczej traktowani jak mięso armatnie), ile raczej zawłaszczanie terytorium społecznego w mentalności ludzi i w przestrzeni publicznej.
Wam kury… prowadzać
Jak zaznaczyłem wcześniej, nie jest ani fanem, ani zwolennikiem, ani też protagonistą zachowań agresywnych wobec kogokolwiek. Ale również wspomniałem, iż chrześcijanin ma prawo do obrony, a za najlepszą uważam twarde i jednoznaczne: „Non possumus”. I nie jest dla mnie żadnym argumentem biadolenie wygolonego jak skinhead jezuity, który płacze, że z powodu zajść w Białymstoku przestaną do niego do spowiedzi przychodzić ludzie LGBT. Bo chyba nie po rozgrzeszenie przychodzą, skoro trwają w grzechu. A jeśli drogi ojciec pragnie czegoś dowiedzieć się z żywota tychże, to internet jest pełen tak „dosłownych” przykładów, że nawet wieści ze spowiedzi przebiją. Naszą obroną musi być jednoznaczność nauczania. Jeszcze raz powtórzę: jednoznaczność.
Ks. Jacek Świątek