Oto jest pytanie
Najpierw wręcz desperacko szukali. Głównie dlatego, że „życie bez miłości to jak ryba bez ości”. Znaleźli. Oj, jacy byli szczęśliwi. Albo i więcej niż oj. Może nawet jakieś całe o-jo-jo-joj. Wszędzie razem, wszystko nasze, serca wspólnym rytmem biją… Niby że czasu nie liczą, ale jednak spostrzegli, jak szybciutko mija. Więc żeby czas przechytrzyć, ślubują. Serdecznie i szczerze, z caluśkiego serca. Dla jeszcze większego szczęścia pojawił się nowy człowiek. Człowieczek. Potem może drugi, albo nawet trzeci… Noce niekoniecznie już się kojarzą z księżycem, raczej z niedospaniem, a i sama miłość ma tyle z księżycem wspólnego, że po pełni - ubywa. Ale spoko. Jest co jeść i gdzie mieszkać. Z dziećmi też w porządku, a jak je dziadkowie zechcą wziąć do siebie, to i prawie romantyczny wieczór można zorganizować.
Będzie się udawało, że się nie widzi stosu niewyprasowanych szmatek. Albo się je gdzieś po kątach upchnie. Wieczór pewnie nie będzie taki długi, jak dawniej, bo kiedy, jak nie pod nieobecność dzieci, da się choć ździebełko zarwane noce odespać.
I tak – ledwie zauważane – przemierzają swoje drogi kolejne lata i kolejne rocznice. Wózek życia (wow! – ale metafora!) – siłą rozpędu? – się toczy. Nawet nie wiesz, od kiedy tobie podrzucają wnuki. W sumie to dobrze, bo jest z kim porozmawiać, kim się zająć. Wszak ukochany/a wszystko już od ciebie usłyszał/a, wszystko rozeznał/a i wie. Czyli się nie opłaca języka po próżnicy strzępić. No chyba że tak bardziej z samym sobą pogadać, że to może niekoniecznie dobry wybór był, albo że tu tylko strzyka, ale tam to i całkiem serdecznie już rwie.
Niechby jeszcze kilka spostrzeżeń i kilka rad dla młodych: od niego, że „z wielkiej miłości bliziutko do mdłości” i od niej, że „przysięgał, jak sięgał; jak dostał – zaprzestał”. I że te wspomniane na wstępie żądzą zwiedzione myśli może i im nazbyt ucukrowały rzeczy one, które się i zmieniły, i ciut popsowały. Samo życie. No to jak w końcu lepiej – miłować czy nie miłować?
Nie bądźmy, ludkowie, pesymistami. Tak, jak ciut powyżej, być może, ale wcale nie musi. Zwłaszcza jeśli się przyjmie dewizę mojej sąsiadki nieustannie przypominającej, że „wszystko, czego pora”, co na filozoficzny język można przełożyć jako przestrzeganie złotego środka. No i jeszcze drugą, że „kto miłuje powoli, tego głowa nie boli”. Oraz trzecią, że „kochanie lepsze niż śniadanie”. Czego w dobie wszechogarniającego pędu do diet i nieprzesadzania z jedzeniem najserdeczniej wszystkim – nie tylko, ale jednak, na walentynkową okoliczność – życzę.
Anna Wolańska