Nauczyć się chodzić po falach
Bóg jest obecny w naszych ciemnościach, zawirowaniach historii. JEST - to jego imię. Poznał je Mojżesz i przekazał swoim zniewolonym rodakom. Usłyszeli je apostołowie, gdy którejś nocy, płynąc łodzią, zmagali się z „przeciwnym wiatrem” (Mt 14,22-33). Stanął przed nimi pośrodku burzy. „Ja jestem. Nie bójcie się. JESTEM z wami. Nie jestem zjawą! Jestem rzeczywisty i mocny!”. Znamienne, że Jezus nie uciszył żywiołu, ale pozwolił Piotrowi odnaleźć się w nim - nauczył go chodzić po wzburzonym jeziorze. Co wtedy pozostanie? Zbawienie zawsze dokonuje się w osobie. Zbyt łatwo - gdy „coś nie wychodzi” - zrzucamy odpowiedzialność z siebie na strukturę, warunki, okoliczności. One tak naprawdę mają marginalne znaczenie. „Ja Jestem” - mówi Bóg, stając obok ciebie i mnie podczas burzy. „Jestem” - deklaruje człowiek, otwierając się na zbawienie. I wtedy nie ma problemu, by chodzić po wzburzonych falach...
Miejscem, gdzie rodzi się Kościół, wzmacnia, pięknieje, wydaje błogosławione owoce, jest rodzina. Tak było od zawsze. Już w Starym Testamencie rodzina żydowska była fundamentalnym miejscem przekazywania wiary. O „Kościele domowym” pisał wielokrotnie św. Paweł apostoł (1 Kor 16,19; Kol 4,15; Rz 16,23). Jego myśl podjęli inni wielcy teologowie. Św. Jan Chryzostom nazywał rodzinę „ecclesiola” – małym Kościołem (pojęcie to dziś jest mocno obecne m.in. we wspólnotach luterańskich), św. Klemens Aleksandryjski nauczał, iż rodzina jest „mikrobasilea” – „małym Królestwem”, zaś św. Augustyn twierdził wręcz, że ojcowie rodzin są niczym biskupi w Kościele i mają dbać o wzrost wiary swojej rodziny!
Mocne! Ale jakże prawdziwe.
Czas prawdy
Tak się stało, że w minionych latach odpowiedzialność za budowanie Kościoła została niejako przerzucona na struktury, katechezę, katechetów, duchownych. ...
Ks. Paweł Siedlanowski