Oj, nie tak, panowie…
Płacz, jaki podnosimy, gdy w wyniku własnych działań dostajemy po łapach, jest dziecinadą i wyrazem niedorosłości. W zamierzchłej przeszłości uczono od małego, że planowanie polega nie tylko na wyznaczeniu sobie celów, ale także na rozpoznaniu wszelkich czynników, także i tych pobocznych, które mogą być niechcianymi przez nas konsekwencjami lub też mogą zniweczyć nasze zamiary. Dzisiaj jakoś o tym właśnie się nie myśli. Dlatego pozostaje często łkanie nad przewrotnością świata i czającymi się za każdym rogiem złymi ludźmi. Zamieszanie wokół odwołania ze stanowiska łódzkiego kuratora oświaty doskonale pokazuje ową nieudolność działań, choćby i cele były jak najwspanialsze. Minister Edukacji Narodowej, w ramach swoich uprawnień oraz na wniosek właściwego wojewody, odwołał ze stanowiska łódzkiego kuratora oświaty. I nie byłoby w tym żadnej sensacji, gdyby nie okoliczności, w których tego dokonał. Chodzi mianowicie o to, że w jednym ze swoich wystąpień ów urzędnik państwowy określił ideologię LGBT jako groźnego wirusa w naszej społeczności, być może groźniejszego niż koronawirus. Uruchomiło to lawinę nacisków na ministerstwo, by odwołać wspomnianego wyżej kuratora.
I rzeczywiście, po tygodniu lub trochę więcej, takie odwołanie się dokonało. Koincydencja zdarzeń mogła i musiała dawać do zrozumienia, iż zasadniczym powodem dymisji były właśnie słowa kuratora pod adresem sodomickiej mniejszości. A to w dalszej konsekwencji dawało powód do buńczucznych zapewnień z ich strony, iż posiadają siłę do dokonywania zmian w polskiej rzeczywistości oraz stawało się powodem przekonania o słabości polskich władz i ich strachu przed utratą władzy. Na nic w tym momencie zdały się tłumaczenia samego ministra, iż dymisja była przygotowywana dużo wcześniej, że jej powody były całkowicie inne i że nie o wypowiedź kuratora chodziło. Drobny szczegół zadecydował o społecznym odbiorze decyzji ministra, co stało się przyczynkiem do wymiany ciosów w obozie władzy, do umocnienia przekonania o rosnącej sile kulturowej rewolucji oraz do zniechęcenia części elektoratu konserwatywnego do obecnie rządzących skutkujących ich odpływem na rzecz innych partii. Powodem tego była zwykła urzędnicza nieudolność ministra, który w nieodpowiednim momencie podjął decyzję, bez zastanowienia się nad jej konsekwencjami. Pastwienie się nad tym właśnie ministrem zaczyna być cokolwiek już nieciekawe, bo nie jest to jedyna i myślę, że nie ostatnia wpadka wizerunkowa. Szkoda jednak, że przy okazji traci się dogodną pozycję w całej wojnie kulturowej. I to jeszcze z dziecinnej przyczyny.
Słoń w składzie porcelany
Powyższy przykład doskonale pokazuje, jak ważną rzeczą jest umiejętność przewidywania. Ale jeszcze bardziej widać to w przypadku epidemii. W trakcie wakacji nasza społeczność narodowa została „uraczona” przez rządzących informacją, iż dokonywane będą „lotne” kontrole zachowań klientów w sklepach, a zwłaszcza noszenie przez nich maseczek ochronnych. Sypały się informacje o karnych mandatach i prawnych konsekwencjach. Pomińmy fakt skuteczności tego środka zapobiegawczego. Problem w tym, że równocześnie byliśmy karmieni obrazami tysięcznych manifestacji na Białorusi, gdzie nikt w tłumie nie dbał o przestrzeganie takiego środka zapobiegawczego. W normalnie myślącej głowie mógł powstać od razu dylemat, czy przypadkiem nie jesteśmy oszukiwani. Bo nawet najwznioślejsze idee nie chronią przed wirusem, więc czemu tam wolno, a u nas nie? Czy granica zewnętrzna UE jest tak dobrze strzeżona, że wirus przez nią nie przenika na tereny naszego sąsiada? A jeśli sprawa dotyczy jedynie pomieszczeń zamkniętych, to dlaczego zdecydowano się na powrót uczniów do szkół, skoro nasze pociechy będą w murach przebywać kilka godzin dziennie i to w większości bez maseczek ochronnych? Żeby nie było niejasności: jako pracownik oświaty jestem zwolennikiem jak najszybszego powrotu do nauczania stacjonarnego, gdyż – jak każdy nauczyciel – zdaję sobie sprawę ze spustoszenia wywołanego tzw. „nauczaniem zdalnym”. Ale pytania pozostają. I nie ma co się oburzać na ludzi, którzy je zadają. Ostateczny obraz jest taki, że w ochronie społeczeństwa przed skutkami epidemii panuje chaos, a decyzje podejmowane są ad hoc, w celu ugaszenia pożarów. A że najłatwiej uderzyć w sklepy i kościoły oraz uroczystości rodzinne, to w nie się bije jak w bęben. Dla jasności: to rozumowanie nie dotyczy faktycznych przyczyn zakażeń oraz dróg roznoszenia wirusa. Pozostawiam to epidemiologom. Chodzi o odbiór społeczny działań rządzących. Ten właśnie odbiór powoduje, że opozycja ma podany na tacy sposób uderzania w sprawujących władzę, wyśmiewania ich na różnych polach oraz zdobywania punktów w maratonie do następnych wyborów.
A o pieniążkach, a jakże…
To nie jest słabość komunikacji ze społeczeństwem, ale zwykłe niechlujstwo w pracy własnej. Doskonale widać to było w debacie o podwyżkach dla najwyższych władz w Polsce. Racjonale w gruncie rzeczy uzasadnienie zmian w finansowaniu prezydenta, rządu, parlamentu oraz władz samorządowych zostało przedstawione przez przeciwników obecnie rządzących jako ordynarny skok na kasę. Rozumiem, że takie rozwiązanie było konieczne. Ale moment jego wprowadzenia był tak nieprzemyślany, że aż zęby bolą. I jeszcze tłumaczenie, iż chciano tego dokonać w czasie wakacji, bo nie zajęłoby to uwagi opinii publicznej. No czysty dramat. Widać dość wyraźnie, że ktoś tu nie umie pociągnąć za lejce i wstrzymać galopujących rumaków. Chyba że problemem jest niedobór kadr racjonalnie myślących. A tego problemu nikt poza rządzącymi raczej nie rozwiąże. Oj, nie tak panowie, nie tak…
Ks. Jacek Świątek