Nowocześnie
Każdy osobnik płci męskiej, który nosił spodnie i miał jaja (nie tylko te przysłowiowe), wiedział, że powinien zajmować się pracą, tak by godnie utrzymać rodzinę. Z kolei osobniczka płci żeńskiej, równie ciężko harując od świtu do nocy, zajmowała się wychowaniem potomstwa oraz utrzymaniem ładu i porządku w obejściu. Młodego chłopaka od samego początku uczono choćby sztuki wbijania gwoździ i rąbania drewna na opał, a dziewczynę zagniatania ciasta na makaron i gotowania bigosu. Małżonkowie jakoś się uzupełniali. Raz było lepiej, raz gorzej. Jak chłop obrał ziemniaki na obiad, nic złego mu się nie stało… Podobnie wielkiej ujmy na honorze nie przyniosło kobiecie to, że przywiązała sznurkiem sztachetę przy rozwalającym się płocie, by niedzielny obiad nie nawiał z podwórka do sąsiadów. Ostatecznie i tak każdy wiedział, że nazywany dumnie głową rodziny mężczyzna był sterowany przez kobietę, która niczym szyja mogła dowolnie kręcić swoją „majestatyczną” łepetyną.
Taki zwyczajowy model rodziny utrzymywał się przez wieki, a tradycyjne wartości były motorem rozwoju nie tylko Europy.
Współczesny świat postanowił wszystko pogmatwać, skomplikować i postawić na głowie. Dziś chłop nie chce być chłopem, a baba – babą. Młode panienki z ogolonymi głowami zakładają marynarki i czepiają na szyi krawaty, a chłopcy zapuszczają włosy po kolana i obwieszeni jakimiś dziwnymi świecidełkami malują sobie paznokcie. Dziś ujmą dla „prawdziwego faceta” jest naprawienie cieknącego kranu, a dla „prawdziwej kobiety” zmielenie mięsa na kotlety. Ale to jeszcze nic przy tym, co tzw. nowocześni rodzice robią swoim dzieciom. Ostatnio głośno było o pewnej amerykańskiej modelce polskiego pochodzenia, która oznajmiła światu, że wraz ze swoim małżonkiem spodziewają się potomstwa. Normalni ludzie zaczęli im gratulować i – jak to w takiej sytuacji bywa – dopytywać o płeć dziecka. I tu zaskoczenie. „Nie będziemy tego wiedzieli aż do 18 roku jego życia, kiedy nasze dziecko samo nam to powie” – wyznała z rozbrajającą szczerością przyszła mama. Gdy to przeczytałem, najpierw ogarnął mnie głupi śmiech. Przecież już jaskiniowcy chwilę po porodzie byli w stanie określić płeć swego nowo narodzonego dziecka… Tym bardziej dziś nie powinno to być żadnym problemem, bowiem istnieje coś takiego, jak choćby badanie USG pozwalające ustalić płeć człowieka już kilkanaście tygodni przed jego narodzinami. A jednak. Wczytując się w dalsze wywody „nowoczesnej mamy” dowiedziałem się, że nie chodzi jej o „genitalia dziecka, ale o to kto, a właściwie co rośnie w jej brzuchu”. Jak się bowiem okazuje, współcześni przedstawiciele tzw. otwartych społeczeństw twierdzą, że „płeć dziecka jest sprawą dynamiczną, uwarunkowaną subiektywnym uczuciem samego zainteresowanego”. Zgodnie z tą idiotyczną teorią rano dziecko może się czuć chłopczykiem. Po powrocie z przedszkola dziewczynką, a po obejrzeniu bajki na dobranoc, którąś z 56 płci, jakie wymyślili sobie piewcy „nowego świata”. Pytanie tylko, dokąd ta otwartość i postęp nas zawiedzie…
Leszek Sawicki