Prawda reglamentowana
Ponieważ niedawno formalnie odtrąbiono koniec pandemii, ludzie przywykli do obrazów wojny na Ukrainie (nawet w kościołach prośba o pokój u naszych wschodnich sąsiadów zniknęła z modlitwy wiernych), większość społeczeństwa generalnie przestało obchodzić „gonienie króliczka” przez unijne agendy i komisje (przybierające kształt permanentnego blokowania środków z funduszu odbudowy, wydawania kolejnych rezolucji i dyrektyw), da się zauważyć w niektórych środowiskach „moralne wzmożenie” w kwestii tropienia księży- pedofilów. Temat przycichł na jakiś czas, dziś wraca. No bo jakże to możliwe, że tak mało ich ujawniono!? - żalą się na różnych łamach zatroskani publicyści. Przecież miało być tsunami, które zmiecie z powierzchni ziemi biskupów i diecezje. A nie ma…
Jest natomiast wyrażenie-kotwica, które – niestety! – zadomowiło się w umysłach niemałej części społeczeństwa: ksiądz-pedofil. Zasadniczo – co widać na forach internetowych i w mediach społecznościowych – pomiędzy dwoma słowami wielu komentujących stawia znak równości (vide: mój tekst sprzed tygodnia opowiadający, co przeczytał kapłan neoprezbiter kilka godzin po święceniach). I o to chodziło. Logika, elementarne poczucie sprawiedliwości i rozsądku, świadomość, iż bolesny problem dotyczy promila wszystkich przypadków tego typu przestępstw, jak też poczucie, że w ten sposób krzywdzi się tysiące księży, mają marginalne znaczenie. Mur rośnie. ...
Ks. Paweł Siedlanowski