
Siostra wielkiego formatu
O s. Janinie Mateusiak trudno mówić w czasie przeszłym. Ciągle nie umiemy zrozumieć tego, co wydarzyło się 6 sierpnia w drodze do Medjugorie. Trudno przywyknąć do myśli, że nie usłyszymy już jej dźwięcznego głosu. - Wszyscy z ogromnym żalem i smutkiem przyjęliśmy tragiczną wiadomość o jej śmierci. Wiedziałam, że jedzie do Medjugorie, bo także i mnie zapraszała do wspólnego pielgrzymowania - mówi Barbara Suchodolska, siostra cioteczna s. J. Mateusiak. Na pytanie, jaką osobą była, odpowiada: - Kobietą nie tylko wielkiej postawy, ale i wielkiego formatu. Zawsze pełna Bożego ducha, twardo stąpająca po ziemi, rodzinna, życzliwa, serdeczna, pełna dobra, stale uśmiechnięta, wszędzie mile widziana, rozpoznawalna. Była ikoną Łukowa. Życie zakończyła na pielgrzymim szlaku - tym, co bardzo kochała. Odeszła do Pana tak, jak żyła: w ciągłej wędrówce do Boga - zauważa.
Pani Barbara przywołuje zabawną anegdotę usłyszaną od samej s. Janiny. – Pewnego dnia, wracając do domu wieczorową porą, spotkała grupę młodych chłopców. Zachowywali się dość głośno. Któryś z nich z daleka krzyknął w jej kierunku: „O patrzcie, jaki wielki pingwin idzie”. Mijając się z nimi, przystanęła i skwitowała: „Chłopcy, chyba szukacie rodziny. Jeśli chcecie, mogę wam pomóc. Poszukamy razem”. Zaniemówili i pospuszczali głowy. Zaczęli przepraszać. Taka była s. Janina. Umiała odnaleźć się w każdej sytuacji – zaznacza pani Barbara.
Zawsze konkret!
B. Suchodolska podkreśla, że siostra pomimo bardzo poważnej choroby nadal czuła się dobrze na pielgrzymim szlaku i nie zamierzała zaprzestać podróżować. – Bardzo, bardzo cieszyła się życiem. Ucieszyła się, kiedy w marcu bez zapowiedzi odwiedziliśmy ją w Jedlni, gdzie posługiwała. Rozmowom nie było końca. Obiecaliśmy, że niedługo znowu do niej przyjedziemy. Godzinami mogłyśmy konferować telefonicznie, zawsze mieliśmy o czym mówić. Gdy w rodzinie pojawiały się jakieś kłopoty, prosiłam ją o modlitwę. ...
Agnieszka Wawryniuk