Wniebowzięcie pana Józka
W tych rodzimych festiwalach to trudno się teraz odnaleźć, bo w zasadzie to prawie każda telewizyjna stacja ma swój, a Sopot to do co najmniej dwóch chyba przynależy. Ale ja o tym, co to się w ostatni majowy weekend przydarzył. Jak człowiek ma ciut więcej niż 20 lat, to mu się na hasło „festiwal w Sopocie” taka klapka podnosi i przez taki otworek widzi on głównie Międzynarodowy Festiwal Piosenki przemianowany później (na złość kapitalistom) na Międzynarodowy Festiwal Interwizji. I nie tylko żal za utraconą młodością każe to wydarzenie z łezką w oku wspominać. Wszak bywało nawet, że w ramach dokopania Zachodowi wynajmowaliśmy gwiazdy światowego formatu: Boney M., Demisa Roussosa, Charles’a Aznavoura.
Koncerty szlachetnie prowadzili Lucjan Kydryński czy Krystyna Loska, a do ich poziomu – ku radości widzów – próbowali się dostosować następcy.
Zaprezentowany we wspomniany weekend benefis nie dostarczył, niestety, ani radości, ani nawet zadowolenia. Na festiwalowy miszmasz już pierwszego dnia należało spuścić zasłonę miłosierdzia. Ale miłosierdzie ma to do siebie, że na poprawę liczy i ciągle żywi nadzieję. A że nadzieje zazwyczaj okazują się płonne, to właśnie w przywołanym festiwalu bardzo dobrze widać. Nie wiem, od kogo prowadzący uczą się dziś konferansjerki, ale w przypadku ostatniego Sopotu to pełnowymiarowa tragedia. Wrzaski, przekrzykiwanie próbujących coś powiedzieć piosenkarzy, byle jaka dykcja. Do rozpaczy doprowadzał posadowiony wśród widzów i komentujący wydarzenie – toporny, wulgarny, obrażający inteligencję słuchaczy/oglądaczy – Kabaret(?) K2.
Wśród „gwiazd” po raz kolejny błyszczał Michał Szpak. Dosłownie. W lateksowym przebraniu – powycinany gorset i dłuższa niż do ziemi, maksymalnie rozkloszowana spódnica, pod którą niczym larwy czołgali się tancerze, miały być w opinii znawców przedmiotu hołdem złożonym Violetcie Villas, której piosenkę znowu wziął Szpak na tapetę. Ale – kudy jemu do Villas, kudy do hołdów jemu?! Wykrzyczał więc swoją wersję przepięknej „Mechanicznej lalki” – no bo kto mu zabroni, skoro gwiazdą jest? A że na swoim stroju uwagę widza skupił, to i śpiewanie tymi spódnicznymi fałdami umiejętnie przykrył.
Szpakowi w ubiorze i choreografii starała się dorównać Doda. W związku z powyższym ustroiła się w sznurowaną po bokach mini, a na scenę wkroczyła otoczona gromadą tancerzy(?), przemieszczając się okrakiem nad tym, który się na czworaka poruszał. A zadaniem widza było rozpoznanie, że cała ta kompilacja motor imituje.
Prawdopodobnie pojął to wszystko fan, który dumnie zapozował z transparentem „Doda wiecznie młoda” i podpisem: Józek Margonin. Dobrze zorientowani ustalili, że Józek z Margonina był wniebowzięty. Jak na taki festiwal – trochę tych wniebowziętych mało. Ale dobre i to!
Anna Wolańska