Odznaczanie
Najbardziej rozgrzewającym newsem ostatnich dni było oskarżenie prał. Henryka Jankowskiego o czyny lubieżne względem dzieci, których miał dopuszczać się kilkadziesiąt lat temu. Napisałem w trybie warunkowym, ponieważ nikt z nas nie będzie ani miał pewności stuprocentowej co do faktu zajścia owych wydarzeń, ani tym bardziej nie będzie mógł w pełni dokonać osądu samego oskarżonego. Owszem, istnieją przesłanki uprawdopodabniające wersję osoby skarżącej, lecz ostatecznego wyroku z czystym sumieniem wydać nie można. I nie grają tutaj żadnej roli sentymenty czy powiązania konfesyjne. Po prostu nie można skonfrontować wersji oskarżycielskiej z zeznaniami oskarżonego, ponieważ on po prostu nie żyje. Co prawda, historia zna przypadki prób osądzania po śmierci i dokonywania zemsty na zwłokach zmarłych (doskonały przykład dała rewolucja francuska, gdy w zbiorowym amoku tłum „rewolucyjny” wyciągał z grobowców truchła francuskich królów w bazylice Saint-Denis i pastwił się nad nimi, nie tylko masakrując rozpadające się kości, lecz jeszcze próbując kopulować ze zwłokami królowych), jednakże dzisiejsze czasy raczej od takich metod się odżegnują. Infamia społeczna i ostracyzm narodowy zdają się wystarczającą karą.
Ja osobiście nie wiem, czy rzeczywiście takie fakty miały miejsce, czy też nie. Przyznam się, że brak zgłoszenia się osoby pokrzywdzonej do odpowiednich władz duchownych czy świeckich przy równoczesnym parciu na media jest dostateczną przesłanką, by powstrzymać się z wyrokowaniem. Prezes fundacji ścigającej pedofilię wśród księży donosi co prawda o kolejnych zgłaszających się osobach, lecz brak możliwości dowiedzenia się, co zawierają ich zeznania, kim są, a przede wszystkim, jaka jest metodologia zbierania tychże informacji sprawia, że sceptycznie odnoszę się do działań tej organizacji. Porównując chociażby z zakupami w sklepie: nie patrzę tylko na doskonały owoc na sklepowej ladzie, lecz chciałbym wiedzieć, jak przebiegała jego uprawa i jakie środki były przy niej stosowane. Nie interesuje mnie ostateczny wynik śledztwa, lecz chciałbym znać je krok po kroku. Jeśli nie poznam, wówczas po prostu nie kupuję tego.
Niezależność pełną gębą
W chórze „obrońców Kościoła przed nim samym” ostatnimi czasy króluje fraza o konieczności wspomożenia wspólnoty katolickiej w jej walce z „plagą pedofilii” poprzez powołanie do zbadania skali problemu „niezależnej” komisji, przy czym przez niezależność należy rozumieć po prostu fakt, że żaden z duchownych czy też konserwatywnych członków Kościoła nie będzie miał w niej udziału. Najlepiej, by „autorytety” wskazała międzynarodówka socjalistyczna, Unia Europejska z panem Timmermansem na czele albo przynajmniej Magdalena Środa. Przyznam się, że pewna grupa naszych obywateli nie może się do końca oderwać od – wydawać by się mogło – zamierzchłych czasów. Bo to wszak za końcówki Bieruta komuniści wpadli na genialny pomysł kontrolowania finansów Kościoła (wówczas ksiądz w propagandzie partyjnej nie był synonimem pedofila, lecz złodzieja) poprzez wyznaczanie „komitetów parafialnych” do liczenia zbieranych na tacę ofiar. Dziwnym trafem do grupy tej trafiali prawie sami przeciwnicy danego proboszcza. Dzisiaj rozwiązania z przeszłości chce się przenieść na osąd w prawach wykorzystywania nieletnich. Ponoć dlatego, że ofiary będą się lękać wypowiadać przed duchownym. Dla mnie tylko problemem jest co innego, a mianowicie, jakie są gwarancje, że owe wskazane przez w/w gremia „autorytety” nie będą działać pod dyktando własnych ideologicznych uprzedzeń? Jeśli dla kogoś Kościół jest samym złem, to czy będzie w stanie wskazać w nim jakieś dobro? Zatem w całym tym pomyśle idzie tylko i wyłącznie o kopanie wspólnoty wierzących. Lub też o wskazywanie kolejnych osób z listy duchownych do odstrzału. Takie mniej więcej odznaczanie.
Głupota wierzących
Miałem odnośnie pedofilii ostatnio starcie na jednym z internetowych portali społecznościowych. Nie z jakimś katolikożercą, lecz z jak najbardziej prawdziwym księdzem. Na kanwie sprawy ks. Jankowskiego postulował on (i w tym się z nim zgadzam) całkowite i dogłębne oczyszczenie Kościoła z tychże osobników. Gdy jednak zapytałem się o podobną „czystkę” w innych wyznaniach czy też grupach społecznych, odrzekł z rozbrajającą szczerością, iż to go w ogóle nie obchodzi. Jako argument podał, iż najważniejsze, by nie pluli na Kościół. Troszeczkę zawrzałem. Argumentacja owego duchownego jako żywo przypominała rozumowanie: najważniejsze, by od nas się odczepili, a co poza nami się dzieje, to nic mnie nie obchodzi. To jest skaza mentalna Kościoła. Sami bowiem ustawiamy się pod ścianą egzekucyjną, pozwalając, by znamię pedofilii przyczepiło się tylko do duchownych jednego wyznania. Ale więcej, w tej wypowiedzi przebrzmiewa również całkowita obojętność na los ofiar degeneratów. Dla mnie osobiście każdy, kto krzywdzi dziecko, jest bestią, a nie człowiekiem. I nie jest ważne, czy nosi koloratkę, dzierży dziennik lekcyjny w rękach, ma gwizdek trenerski czy też nosi jarmułkę. Kościół powinien być zainteresowany losem wszystkich pokrzywdzonych. Nie tylko we własnym interesie korporacyjnym, ale przede wszystkim ze względu na sprawiedliwość i godność każdego człowieka. Zamykanie się we własnej oblężonej twierdzy nie jest metodą na życie w prawdzie. Pomijam milczeniem fakt, że wówczas łatwiej będzie odróżnić plewy od ziarna we własnym gronie.
Lepperowski upór
Pamiętacie zapewne Państwo, jak nieżyjący już przewodniczący Samoobrony za każdym razem do swojego przemówienia dodawał frazę: Balcerowicz musi odejść. Ja ze swej strony za każdym razem, gdy będę pisał o pedofilii, dodawać z uporem maniaka będę słowa: Kościół musi pozbyć się ze swych szeregów lawendowej mafii. Nawet jeśli jest ona zakorzeniona i osiadła przy najwyższych czynnikach decyzyjnych. Problem pedofilii jako swój „grzech pierworodny” ma przyzwolenie na homoseksualizm wśród duchownych (87% wszystkich przypadków to efebofilia). Warto, by księża biskupi dokładnie przeczytali fraszkę Jana Kochanowskiego „Na matematyka”. Ona wiele uczy. A więc lektura do odznaczenia.
Ks. Jacek Świątek