Historia
10 kwietnia w rejonie Liwa i Łukowa

10 kwietnia w rejonie Liwa i Łukowa

Podobnie jak Siedlce, kazał Dybicz trzymać za wszelką cenę przeprawę w Liwie. Z polskiej strony bronił jej po wycofaniu się z Węgrowa gen. Andrychiewicz. Od rana 10 kwietnia trwały pod Liwem zacięte walki.

Artyleria rosyjska gen. Pinabla omal nie zdziesiątkowała całej załogi upartego gen. Andrychiewicza. Straty 20 pp od ostrzału były bardzo poważne, rannych oficerów było aż 16, ale Polacy bronili zacięcie przeprawy. Po południu tego dnia siły n-pla uległy wzmocnieniu, gdyż nad Liwiec dotarł wysłany przez gen. Geismara gen. Nassacken ze zbiorczym baonem grenadierów, trzema szwadronami jazdy i dwoma działami. Nassacken, który objął dowództwo po rannym Pinablu, nakazał atak na szaniec liwski. Rosjanie zajęli go bez walki, gdyż kompanie polskie wycofały się na wyspę, rozbierając przeprawę. Pojedynek ogniowy artylerii i tyralierów przez rzekę trwał do 16.00, gdy do Liwa dotarł z głównymi siłami gen. Umiński i wsparł Andrychiewicza. W obliczu przeważających sił polskich, zaalarmowany wieściami o zajęciu przez Polaków Mokobód i marszu Skrzyneckiego na Siedlce, gen. Nassaken wycofał się do Węgrowa, a potem do Sokołowa. Za Węgrowem pozostawił tylko niewielki oddział obserwacyjny jazdy.

Gen. Umiński nakazał natychmiastową naprawę mostów, czym zajął się szef kwatermistrzostwa korpusu – mjr Józef Breza. Na prawy brzeg Liwca jako pierwsza przeszła brygada jazdy płk. Dezyderego Chłapowskiego, która zajęła Węgrów z magazynami i z lazaretem. Potem wkroczył tam 1p. strzelców pieszych. Kapelan tego pułku, były wikariusz z Kodnia ks. Tomasz Puchalski wspominał: „Jadąc przez miasto znalazłem duchowieństwo przed kościołem, które witając mnie z radością okazywało swoje ukontentowanie ze łzami w oczach, które miłość braterska wycisnęła rosząc ich twarze, a całując twarz i ręce ofiarowali mi posiłek, za który z wdzięcznością im podziękowałem, gdyż nań nie miałem czasu maszerując z batalionem…”.

Wieczorem tego dnia grzebano pod Liwem poległych piechurów 20 pp. Leon Drewnicki wspominał: „Moje zuchy i kosynierzy do stodół znosili rannych, a do dołów nieboszczyków i zakopywali. Dr Francowski z Warszawy i inni opatrywali rannych. Dzierżawca Liwa Dobrowolski posłał karbowego, pisarza i ekonoma po wioskach, aby raniutko fury sprowadzali pod rannych, do odwiezienia ich do Warszawy”. „Widok grzebanych był rozrzewniający – wspominał Józef Patelski – gdyż polegli byli po największej części nowo zaciężną młodzieżą wiejską i małomiejską z Mazowsza, która nie wstrzymywana przez Andrychiewicza w wojennym zapale, a nieświadoma obrotów wojskowych, przy obronie mostu przez Liwiec, jak muchy marnie wyginęła”.

Na płd. odcinku frontu toczyły się mniejsze walki. W celu zamaskowania marszu Prądzyńskiego gen. Chrzanowski wysłał do Wodyń oddział pod d-wem płk. Dembińskiego. Natomiast z Łukowca do Seroczyna ruszyły dwa szw. 3 p.uł. i batalion 5 psp. pod d-wem mjr. F. Kleszczyńskiego. Mieszkańcy poinformowali go, że kawaleria rosyjska właśnie opuściła miasteczko i udała się do Róży.

Kleszczyński wyruszył w pogoń za huzarami z dwoma szwadronami ułanów, pozostawiając w tyle piechotę. Wkrótce natknął się na rosyjską kawalerię. Doszło do małej potyczki. Gdy do miejsca starcia dotarli strzelcy 5 pułku, rosyjscy huzarzy szybko wycofali się. Po otrzymaniu wiadomości, że w Stoczku Łuk. znajduje się rosyjska kawaleria, udała się tam grupa polskich żołnierzy, ale już nie zastała większych sił nieprzyjaciela. W ręce polskie wpadło jedynie dwóch rosyjskich oficerów kwatermistrzostwa. Z ich zeznań gen. Chrzanowski dowiedział się, że główna armia rosyjska maszeruje spod Ryk na Siedlce, ale na wieść o pojawieniu się polskich oddziałów w Seroczynie i Wodyniach, Dybicz skierował ją na Łuków. Następnie Chrzanowski pośpieszył do Róży, gdzie wziął trochę jeńców. Przed wieczorem przybyły tam płk Dembiński wystąpił z propozycją zaatakowania Łukowa, ale gen. Chrzanowski nie zgodził się. Argumentował, że przecież już zdobyto 100 jeńców, sześć jaszczy i wiele bagaży, które utrudniają ruchy.

Tymczasem główna armia rosyjska przez cały dzień maszerowała do Łukowa. Dla feldmarszałka Dybicza były to decydujące chwile, ponieważ cały czas słyszał huk dział spod Igań. Prócz niego tylko nieliczni sztabowcy zdawali sobie sprawę z tego, że ważą się w tym momencie losy całej kampanii. Utrata Siedlec równoznaczna byłaby dla Rosjan z utratą Królestwa Polskiego, a więc przyznaniem się do klęski. Świadek nastroju Dybicza oficer Friedrich Smitt tak o tym zapisał: „Każdy strzał wskroś go przenikał, cała jego sława, honor wodza stał na szali, ale oprócz tego jeszcze powodzenie powierzonej mu armii. Widziano go chodzącego w najwyższym poruszeniu po pokoju, odbierającego raporta, wydającego rozkazy; to adiutantów przywoływał, to ich znowu odprawiał raz po raz, z Tollem się naradzał, zgoła każdy jego czyn zdradzał głębokie poruszenie jego duszy”. Feldmarszałek pragnął jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Siedlec, ale tego dnia nie mógł już nic zrobić, gdyż jego żołnierze byli wyczerpani ciężkimi przemarszami. Wysłał więc do Siedlec swego adiutanta ks. Dołgorukowa, aby zawiadomił Rosena, że już zbliża się do miasta i aby rozgłosił to wśród wojsk. Oddział Gorczakowa skierował do Biardów i zdecydowanie porzucił już zamiar przeprawy przez Wisłę. Kazał gen. Gerstenzweigowi zniszczyć elementy i statki do przeprawy i cofnąć się do Kocka. Gen. Thiemanowi polecił cofać się z Żelechowa do Łukowa i osłaniać poczynania Gerstenzweiga. Przybywszy z Adamowa do Łukowa z niepokojem oczekiwał następnego dnia. Tymczasem 4 km od Siedlec oddziały polskie, zmęczone po zwycięskiej bitwie, nocowały w Iganiach i okolicznym lesie. WN gen. Skrzynecki (z adiutantem płk. T. Szydłowskim właść. Patrykoz) i prezes RM ks. A.J. Czartoryski układali się do snu w szałasach z choiny. W pobliskiej karczmie „Wesoła” założono prowizoryczny szpital, do którego znoszono pol. i ros. rannych. Wzdłuż rzeki Muchawki czuwał łańcuch tyralierów, a na moście wzmocnione posterunki.

Józef Geresz