Bajka czy fantasy?
Przyznam się, że ja także często sięgam po spuściznę duńskiego pisarza, by odkryć w niej bajeczny świat dobra i piękna. Zastanawiam się też czasem, dlaczego z tych dzieł bije taki spokój, spokój, którego nie dają współczesne bajki, opowieści fantasy czy innego rodzaju produkcja quasi-dziecięca.
Wydaje mi się, że zasadnicza różnica pomiędzy współczesnymi quasi-bajkami a baśniami pisanymi przez Andersena i innych bajkopisarzy, polega na umiejscowieniu ich opowieści w obrazach, które wzięte są z realiów, w których żyli ówcześni ludzie. Opowieści o królach i księżniczkach w czasie, gdy większość rządów sprawowali monarchowie, pozwalały na łatwiejsze zrozumienie przesłania, które autor kierował do swoich czytelników i słuchaczy. Ale jest jeszcze coś więcej. Otóż dziecko, słuchając opowieści, nie odczuwało dyskomfortu poszukiwania magicznego świata, w którym dobro może zwyciężyć. Świat baśni był światem nadzwyczaj realnym. Biorąc do ręki dzieła Andersena, człowiek może łatwo odnaleźć się w realiach jego epoki. Czytając baśń o zaczarowanych kaloszach czy opowieść o zwadzie pomiędzy śmiercią i matką, nie musimy poszukiwać owego zaczarowanego świata, ale mamy go na wyciągnięcie ręki. Ukryta pod metaforą prawda nie dotyczy fantastycznych i nierzeczywistych miejsc, ale naszego codziennego życia. Jest to po prostu nasz świat, w którym dokonujemy wyborów, w którym poszukujemy szczęścia, w którym dobro jest możliwe.
Tymczasem dzisiejsze różnego rodzaju Pokemony, Atomówki i Harry Pottery każą poszukiwać nam innego, całkiem odmiennego od naszego świata. Jakby twórca dawał nam sygnał, że ten rzeczywisty nie jest wymarzonym przez nas światem, a wszystko, co dobre trzeba odnaleźć w wyimaginowanym świecie. Dzisiejsze baśnie tworzą przed czytelnikiem fikcję, deprecjonującą świat realny. Nie jest on światem godnym zaufania, ale należy poszukiwać swoiście „utopijnego królestwa”, w którym wreszcie będziemy mogli realizować nasze przyjaźnie, wartości i po prostu żyć szczęśliwie.
Szczególną rolę odgrywa tutaj sceneria. O ile w baśniach braci Grimm, opowieściach Andersena czy bajkach Konopnickiej wszystko rozgrywa się w dostępnym naszym oczom świecie, o tyle we współczesnych produkcjach scenografia jest również fantazyjna, i to całkowicie. Nikt z nas nie wie, gdzie leży Hogwart ani nie jest w stanie podać namiarów geograficznych Mordoru. Nie wiemy, gdzie ich należy poszukiwać. Jedno jest tylko dla nas pewne: tylko w tym wyśnionym całkowicie świecie możliwe będą te wartości, które decydują o szczęściu człowieka. Świat realny jest światem skazanym na nicość, bo w nim nie dokonuje się nic dobrego.
Problem w tym, że każdy z nas chce odnaleźć w swoim życiu ów Eden, w którym będzie chciał doznać szczęścia. A ponieważ go nie ma, należy go skonstruować. I tu pojawia się pole popisu dla wszelkiej maści ideologów, którzy chcą dawać recepty na szczęście i społeczność bez najmniejszej treści zła. Wpływ poprawności politycznej na współczesne baśnie wskazuje, że drenaż mózgów rozpoczyna się już w wieku dziecięcym. A czym skorupka za młodu nasiąknie, tym…
Czy dobro jest jeszcze możliwe?
Problem całkowitej fantastyczności świata współczesnych bajek jest jeszcze inny. Przekazywany w nich komunikat zdaje się wskazywać na to, że w tym świecie nie można po pierwsze odnaleźć trwałych wartości, na których budujemy szczęście, a po drugie – w świecie tym nie można realizować dobra. Człowiek dobry niestety musi z tego świata emigrować, tworząc swój własny „świat marzeń sennych”. O ile dziewczynki z zapałkami można było poszukać na ówczesnej ulicy, a Calineczka zdawała się mieszkać na najbliższej łące, o tyle świat czarodziei i fantastycznych tworów z domu dla zmyślonych zabawek nie jest miejscem „z tego świata”. W tym świecie nie dzieje się nic dobrego, co więcej – w nim nie może dziać się nic dobrego, o ile… sami nie zaczniemy go zmieniać.
Teza zdaje się na pozór słuszna, ale tylko na pozór. Świat z baśni Andersena też nie był światem idealnym i należało w nim dokonywać zmian. Ale nie dotyczyły one walki o stosunki społeczne, lecz przemian ludzkiego wnętrza. Innymi słowy: o ile dzisiejsze baśnie raczej dążą do rewolucyjnego czynu i przemiany kreującej świat zgodnie z naszymi marzeniami (nie licząc się z rzeczywistością), o tyle mistrz Andersen wskazywał poprzez swoje utwory, że nie ma możliwości przemiany świata bez przemiany samego człowieka. Przemiany, którą nazywamy po prostu dorastaniem do bycia dobrym. O ile współczesne postacie baśniowe toczą bój z zewnętrznym wrogiem, postacie z baśni ubiegłego wieku toczyły ten bój przede wszystkim w sobie. A dobro było w tym świecie możliwe, bo możliwa była wewnętrzna przemiana człowieka, i to właśnie dzięki tej przemianie świat stawał się lepszy.
Areligijne wartości
Jest jeszcze jeden aspekt, zasadniczo różniący współczesne baśnie od tego, co przekazali nam pisarze tacy jak Andersen. Otóż ich baśnie były na wskroś religijne. Nie trzeba było zakrywać przed małym człowiekiem problemu śmierci, choroby czy dolegliwości, bo czytelnik miał świadomość, że jest Bóg, który czuwa nad każdym. Dzisiejsze baśnie, w dobie poszukiwania areligijnych wartości, sprawę religii odsuwają całkowicie w niebyt. Nikt z nas nie wie, czy Harry Potter był ewangelikiem, nie widzimy żadnej Atomówki odmawiającej modlitwę, a problem Boga w ogóle się nie pojawia. Co więcej: współczesne baśnie wcale nie silą się, by odpowiedzieć na pytanie, kim jest człowiek. bo taka odpowiedź możliwa jest tylko wówczas, gdy mamy odniesienie do transcendencji. Tym samym niemożliwa jest również odpowiedź na pytanie, czym jest dobro, ponieważ nie mamy żadnej podstawy do uznawania tego czy tamtego za dobro. A tymczasem właśnie pytania o istotę człowieczeństwa, zasadę dobrego postępowania oraz Boga, tłumaczącego świat, są najważniejsze dla młodego człowieka. Tym samym współczesne baśnie pozostawiają go bez najważniejszych odpowiedzi, skazując na marzenia o „światach możliwych”. A stąd tylko krok do pójścia na pasku ideologów lub do konformizmu życiowego. Dlatego trzeba na wrócić do mistrza Andersena, by spojrzeć realnie i przenikliwie na tę rzeczywistość, która jest nam dana.
Ks. Jacek Świątek