Kultura
Źródło: BS
Źródło: BS

Same muzyczne kąski

Każdy siedlecki jazzfan przyzna: warto było czekać 2 lata. Dopisały gwiazdy, nie zawiodła publiczność, a atmosfera była niezapomniana.

Od czego rozpoczął się XXI Jazz Standards’ Festival, połączony z XI Ogólnopolskim Konkursem Standardów Jazzowych? Od zmagań młodych muzyków. Pierwszego z 3 dni, czyli 18 kwietnia, na scenie Centrum Kultury i Sztuki zaprezentowały się 4 zespoły. Sporym zaskoczeniem był dla słuchaczy skład „Strike The Bars” z wibrafonistą Tarikiem Hachoudem. Grupa przypomniała, że jazz może być delikatny i rozmarzony. Nawet gdy „STB” grało szybsze kompozycje, perlisty dźwięk wibrafonu uspokajał.

Może taki był cel organizatorów, bo po części konkursowej zaprezentował się „Sextet Jana Ptaszyna Wróblewskiego”. Lider tej supergrupy to, choć obchodzi właśnie 50 lat pracy twórczej, wulkan energii. Podczas siedleckiego koncertu pokrzykiwał, stroił miny i gestykulował. A przede wszystkim serwował, wraz kolegami, znakomitą muzykę: od Cola Portera, przez „Astigmatic”, po… „Halkę” Moniuszki na jazzowo. Bis był więc oczywiście wyciszający – kołysanka Komedy.

W sobotę dokończono OKSJ. Tym razem wystąpiły 3 grupy. Dominowały (jak dzień wcześniej) składy: piano, bas, saksofon i perkusja. Wyłamał się krakowski „GPS” – bez instrumentu dętego. Zamiast tego siedzący za klawiszami Kuba Płużek (przed maturą!) urzekł pięknym spleceniem improwizacji z melodią. Zapewne zadziałał też na jury pod przewodnictwem J. P. Wróblewskiego, bo nagrodziło ono zespół I miejscem. Kolejne otrzymało „STB”, a nagroda indywidualna przypadła saksofoniście Marcinowi Kaletce.

Gwiazdą drugiego dnia festiwalu był zespół Grażyny Auguścik i Paulinho Garcii. Choć wspierał ich kwartet smyczkowy, największym atutem tej grupy są te 2 wokale, tworzące razem niezwykłą całość. Dzięki nim na scenę wrócił nastrój rozmarzenia. Oczywiście w latynoskim, upalnym klimacie, bo pan Paulinho jest Brazylijczykiem. Przeważał Jobim, ale nie zabrakło też piosenki… Mietka Szcześniaka. Publiczność została oczarowana, w nagrodę otrzymała więc aż 3 bisy.

20 kwietnia także nie zabrakło zaskoczeń. Najpierw okazało się, że jazz można grać na flecie. Dowiódł tego „Krzysztof Popek Quintet International”. Lider wspólnie z trębaczem Piotrem Wojtasikiem czarowali intrygującym zestawieniem brzmień swoich instrumentów. Udanie wspierał ich też czarnoskóry pianista Kirk Lightsey, grający nawet podczas przecierania twarzy ręcznikiem. Muzycznie oczywiście także było znakomicie, bo słuchacze wymogli rzęsistymi brawami bis. – Najlepsza jazzowa publiczność w Polsce – ocenił prowadzący ze swadą cały JSF Marek Gaszyński. – Nie w każdym mieście to mówię – dodał, nie kryjąc uśmiechu.

Finał Festiwalu okazał się kolejną niespodzianką. Czy jazz da się połączyć z muzyką Dzikiego Zachodu? Jak najbardziej! Wystarczyć być genialnym saksofonistą, klawiszowcem i wokalistą Billem Evansem, zebrać panów grających na elektrycznym banjo oraz skrzypcach, a także doprawić basistą z zespołu Pata Metheny’ego i polskim perkusistą Krzysztofem Zawadzkim. Mieszanka wybuchowa, ale jakże smaczna!

Oby również za rok nie zabrakło takich kąsków.

Bartosz Szumowski