Manifest pierwszomajowy
z likwidacją zielonych strzałek, takiego polskiego wkładu w usprawnienie ruchu drogowego, pozwalającego skręcać w prawo również przy czerwonym sygnalizatorze. Kto nam kazał? Wbrew pozorom, wcale nie Komisja Europejska (dziś przyczyna wszystkiego złego nie tylko w Polsce), ale jakiś troskliwy rodzimy urzędnik, któremu zamarzył się awans za nadgorliwość. Gość gdzieś przeczytał, że strzałki mogą wzbudzić wątpliwości brukselskich kolegów. Co zrobili politycy dokonujący zmian w kodeksie drogowym? A nic. Hasło dostosowania polskiego prawa do europejskiego okazało się skutecznym wyłącznikiem myślenia. I tak 1 maja pożegnaliśmy strzałki i powitaliśmy dłuższe korki. Nikt nie policzył, o ile więcej paliwa spaliliśmy, czekając na zielone światełko. Ciekawe, co robi ten zdolniacha, który nam to czekanie zafundował. Raczej nie awansował, bo już po roku najpierw Austriacy, a potem inne nacje odkryły polską zieloną strzałkę. Może kariery nie zrobiła, ale gdybyśmy przy niej przetrwali – kto wie…
Rok temu następna grupa geniuszy zatroskanych o nasze bezpieczeństwo sfinalizowała przymusowe jeżdżenie z włączonymi światłami mijania przez cały rok. Jakże miało się zrobić bezpiecznie! Ilość wypadków miała spaść – jeśli nie o połowę, to o minimum 20%. „Eksperci” w cywilu i mundurach (zainteresowanym służę nazwiskami) prześcigali się w zapewnieniach, że w ten prosty sposób dokona się drogowy cud. Miało być pięknie, wyszło jak zawsze. Ilość wypadków, jak by nie liczył, nie spadła – wręcz przeciwnie, czego by nie uwzględniał, wzrosła. Ale są też beneficjenci świetlanej ustawy. Producenci żarówek samochodowych zarobili w rok 600 milionów. A co z paliwem? Podobno jazda z włączonymi światłami miała nie powodować wzrostu jego zużycia. Nasz ex-radiowy kolega komisarz Marcin Szyndler twierdził nawet, że więcej od świateł zżera dobry sprzęt audio. Nie wspomniał, że nie ma obowiązku słuchania muzyki. Dziś już nikt nie kryje, że nasze auta spalają średnio od 8 do 10% paliwa więcej. Jak by nie liczyć, gdyby nie genialny pomysł na „bezpieczeństwo”, miesiąc jeździlibyśmy za darmo. Zyskały koncerny paliwowe, straciliśmy my, kierowcy i… środowisko, do którego wyemitowaliśmy dodatkowe tony toksyn. W Europie między innymi Duńczycy już zauważyli bezsens świecenia po oczach w pełnym słońcu i poważnie rozważają powrót do czasów, gdy światła zapalało się w warunkach zmniejszonej przejrzystości powietrza. O dziwo, wszyscy (poza totalnymi niemotami z przypadłością pomroczności jasnej) wiedzieli, co znaczy zmniejszona przejrzystość.
Odkąd jestem świadom swej nacji, nie mogę pojąć, jak możemy być tak wewnętrznie sprzeczni i niekonsekwentni. Palimy komitety w obronie ceny zwyczajnej i kwaśności ogórkowej, by ćwierć wieku później pod głupawym pozorem bez jęknięcia dać się nabijać w butelkę. 30 lat temu 1 maja bez szemrania zdecydowana większość Polaków demonstrowała przywiązanie do socjalizmu. Tylko niepokorni poddawani byli szykanom, bo myśleli o proteście. Im zawdzięczamy, że osiągnęliśmy coś więcej niż gwarancję wkładki regeneracyjnej do pracowniczej zupy. Wciąż, mimo zmiany czasów, potrzebujemy ludzi, którzy będą mówić głośno: „nie” głupocie, bezmyślności, bezduszności i innym patologiom, wbrew obojętnemu milczeniu ogółu. Także w tak wydawałoby się prozaicznych sprawach jak wyklinanie w ulicznych korkach i bezsens nabijania komuś kabzy i niszczenia środowiska.
To jak? Kto ze mną napisze protest do swego posła?
Grzegorz Skwarek