Lizusy na start!
Obywatele, porażeni okrzykami i tumultem w czasie obrad komisji ds. etyki naszego Sejmu, dystansują się coraz bardziej od przedstawicieli naszego narodu, wytykając im partyjniactwo i brak ogłady. Polskie życie polityczne po śmierci prof. Geremka zdaje się nie mieć już żadnych autorytetów, chociażby po to, by machnąć kolejną legitymacja partyjną, odnowić lustracji, wygłosić pean o dożynaniu watah czy wreszcie by się „pięknie różnić”. Upadek, sromota i cywilizacyjny dół, porównywalny w komentarzach czołowych publicystów walterowsko-agorowskich przekaziorów do upadku Imperium Rzymskiego czy smuty w Rosji carskiej.
Cóż więc robić, na litość Boską, by lud nie poszedł na Wiejską i nie postąpił z wybrańcami narodu tak, jak tłuszcza oblegająca Wersal za czasów Marii Antoniny? Trzeba lud przeprosić. Więc przedstawiciele PO, PSL i SLD ruszają do kajania się przed opinią publiczną. Oczywiście nie za własne przewiny, ale za ten przebrzydły PiS, co to warcholi, jak bez przymierzania lider Samoobrony. Tylko, że te przeprosiny lekko śmierdzą.
Bicie piany przy biciu w cudze piersi
Ów odór wydaje się unosić nad częścią Prezydium Sejmu jak fetor nad szambem. Dlaczego tak ostre słowa? Z dwóch powodów. Po pierwsze, zawsze najgłośniej krzyczy: „Łapać złodziej!” ten, kto w rękach dzierży zawładnięty łup. Wbrew pozorom podstawowy beneficjent owej draki w Sejmie to właśnie Platforma Obywatelska. Skutecznie operując mediami, jest w stanie przedstawić swoich oponentów jako nastawioną na rozróbę tłuszczę, skutecznie rozbijającą „dobrą pracę” dla Polski. Rozegranie emocji towarzyszących sprawie immunitetu Zbigniewa Ziobry spowodowało, że to właśnie PiS postrzega się jako niewłaściwa część parlamentu. I nikt nie dostrzega, że to PO jest sprawcą owego zamieszania. Problemu nie było na pierwszym posiedzeniu komisji, chociaż liczba chętnych była taka sama, jak dzień później. Przeniesienie obrad komisji na dzień następny powodowało, że był czas opracować strategię. Nagła zmiana planów co do obrad nad Ziobrą skutecznie zaogniła nastroje, a „gołębi” Stefan Niesiołowski do spółki z posłem Czumą i paroma innymi tak łagodził obyczaje, że posłom PiS-u zaczęły puszczać nerwy. Rozgrywając całą akcję, posłowie Platformy z marszałkiem Komorowskim na czele mogli wynurzyć się z „niebytu” medialnego po całym zajściu i spokojnie oświadczać opinii publicznej, że oni nie chcieli, że to wredny PiS z Kaczyńskim na czele, że bracia mają we krwi bycie nie prezydentem, ale chamem itp., itd. Mogli więc stanąć przed opinią publiczną jako niewinne ofiary watah wilczych posłów spod znaku PiS.
Drugim powodem odoru, jaki czuję w tym kajaniu się przed opinią publiczną, jest sam fakt przepraszania za cudze „błędy” i strojenie się w piórka obrońców dobrego wychowania.
By język giętki nie powiedział wszystkiego…
Otóż język debaty politycznej w naszym (i nie tylko) kraju jest z natury swojej nie tylko językiem racjonalnej dyskusji i zimnych logicznych wnioskowań, ale też emocji, gdyż dotyka zwyczajnego ludzkiego życia. Nie można więc stosować wobec niego zwykłych reguł logicznych, ponieważ łatwo zagubić się w plątaninie uczuć i drgających porywów serca (?). Nie jest również językiem wypowiadanych wprost myśli, ale stanowi narzędzie walki politycznej. Warto więc czasem zastanowić się, jaką rolę w danej sytuacji on odgrywa, aby poznać intencje i zamierzenia władających nim ludzi. Poszukiwanie zatem owego „drugiego dna” publicznych wypowiedzi przedstawicieli narodu nie jest zajęciem dla chorobliwie podejrzliwych, ale zwykłym zajęciem komentatorów sceny politycznej. Intencja czasem może być całkowicie różna od tego, co zostało zawarte w wypowiedzi polityka dla publiki.
Publiczne kajanie się przedstawicieli PO, SLD i PSL zdaje się być wyrazem szacunku dla społeczności naszego państwa – tak przynajmniej wynika ze sformułowania tych przeprosin. Jednakże dokładne rozważenie tych przeprosin ukazuje wybitnie negatywny ich charakter. Stanowią one kolejny etap w walce politycznej. Nie są więc wyrazem refleksji, ale jednym z wielu chwytów zaskarbiających poklask publiczności. Zatem ich celem nie jest udobruchanie społeczeństwa, wzburzonego obrazami z komisji sejmowej, ale raczej podtrzymanie tego wzburzenia i skierowanie jego energii przeciwko jednemu ugrupowaniu, jakim jest PiS. Zatem społeczności nie traktuje się tutaj podmiotowo, jako źródło władzy, ale jako mięso armatnie, którego siła ma zmieść ze sceny politycznej jakąś partię. W tym sensie celem nie jest odniesienie do narodu, ale instrumentalne potraktowanie go w doraźnych zamierzeniach polityków. Przeprosiny więc nie stanowią dbałości o kulturę politycznej warstwy życia społecznego, ale są podlizaniem się społeczeństwu, aby można było je ustawić zgodnie z własnymi zamierzeniami politycznymi. Są jak komplementy, które mężczyzna mówi kobiecie, aby w ostateczności zaciągnąć ją do łóżka i wykorzystać dla własnej przyjemności. Dlatego moim zdaniem otacza je odór hipokryzji. Bo łatwiej powiedzieć: „Wstyd nam za tych warchołów!”, niż jawnie stwierdzić: „Chodzi nam o władzę!”.
Degradacja społeczeństwa politycznego
Jest jeszcze jeden aspekt, który warto w kontekście tych kajań przywołać. To degradacja życia politycznego. Demokracja jest oddzielona cienką linią od ochlokracji, czyli rządów tłumu. Wprowadzanie publicznych przeprosin do życia politycznego może być oczywiście formą kontaktu przedstawicieli narodu z wyborcami, ale najczęściej jest łechtaniem próżności społeczeństwa i stanowi zawoalowany sposób zdobywania poparcia dla dzierżenia władzy. Wyborcy jako masa ślepną wówczas na to, co jest logiczną argumentacją, a zaczynają dobierać sobie przedstawicieli według klucza czysto emocjonalnego. Tym samym wprowadzają siebie na manowce życia politycznego, gdzie nie liczy się człowiek, ale masa ludzka, zawarta w procentach sondaży i rankingów. Przestają być społecznością polityczną, a stają się tłumem o określonej objętości. Ale to już temat do następnych przemyśleń.
Ks. Jacek Świątek