Zostaję w Łukowie
Urodził się w 1972 r. w Hawanie. Wychowywał się w rodzinie z tradycjami demokratycznymi. – Reżim Castro zawsze traktowaliśmy z nienawiścią. Moi rodacy nie mogą swobodnie żyć, nie ma wolności słowa, łamane są podstawowe prawa człowieka – mówi Alberto. – Władze prześladują również katolików. Wprawdzie po wizycie na Kubie papieża Jana Pawła II sytuacja zmieniła się na lepsze, ale szykany trwają nadal – dodaje.
Niechęć do reżimu spowodowała, że Alberto dość wcześnie zetknął się z antykomunistyczną opozycją. – Zbieraliśmy pieniądze, by pomóc rodzinom więźniów politycznych. Chodziliśmy do kościoła i modliliśmy się za wszystkich represjonowanych. Broni nie mieliśmy. Byliśmy typowymi pacyfistami – podkreśla. Podczas jednej z manifestacji Alberto został schwytany przez funkcjonariuszy milicji. Poddano go ciężkim przesłuchaniom, był bity, ale nie wydał nikogo. – Reżim jest bezlitosny wobec opozycji. Stosuje się przemoc fizyczną i psychiczną. Ta ostatnia jest znacznie gorsza, gdyż działa na nasze uczucia i emocje. Takich ludzi jak ja jest na Kubie dużo. Boją się jednak przyznać do swoich sympatii politycznych, bo nie chcą być represjonowani – zaznacza.
Coraz częściej Alberto zaczął myśleć o opuszczeniu Kuby. Wiedział, że będzie musiał zostawić dziadków, ojca i braci i prawdopodobnie nigdy ich już nie zobaczy. – Rodziny nie widziałem od 4 lat. Na hiszpańskiej Teneryfie jest moja mama i syn. Oni także nie chcieli żyć w kraju, w którym łamane są podstawowe prawa człowieka – stwierdza.
Los uśmiechnął się do niego, gdy otrzymał zaproszenie od przyjaciół z Ukrainy. Wraz z siostrą wyjechał z Hawany z mocnym postanowieniem, że na Kubę nie wróci już nigdy. Na Ukrainie był miesiąc. Opuścił ten kraj i znalazł się w Polsce, mając nadzieję na uzyskanie azylu. – Wszystko się przeciąga. Normalnie na azyl czeka się pół roku, ja czekam już prawie 2 lata. Co 6 miesięcy mój status uchodźcy jest przedłużany, a pozytywna decyzja o przyznaniu azylu odraczana – tłumaczy Alberto.
Po przyjeździe do Polski przebywał krótko w Warszawie, następnie skierowano go do Łukowa do hotelu „Polonia”, gdzie mieszkają obywatele Czeczenii. – Spędziłem tam rok. Potem z siostrą wynajęliśmy mieszkanie na jednym z łukowskich osiedli. Mieliśmy sporo problemów, by takie mieszkanie znaleźć. Traktowano nas po prostu jak Czeczenów. W końcu jednak się udało, z czego bardzo się cieszymy – informuje Alberto.
Jeszcze do niedawna zdecydowany był opuścić Polskę natychmiast po otrzymaniu azylu. Marzył o wyjeździe do Hiszpanii, o spotkaniu z matką i synem. Teraz twierdzi, że zmienił plany. – Zostaję w Łukowie. Kiedy dostanę azyl, będę odwiedzał rodzinę. Przyzwyczaiłem się do tego miasta, nie chcę go opuszczać. Myślę, że sobie poradzę, z pracą też nie powinno być większych problemów – podkreśla. Warto dodać, że Alberto jest z zawodu cukiernikiem, a robota dosłownie pali mu się w rękach. Oprócz wypieków doskonale gotuje, zna się również na „wykończeniówkach” i elektryce.
Jakie będą dalsze losy tego sympatycznego człowieka? Trudno powiedzieć, ale wydaje się, że na azyl będzie musiał jeszcze trochę poczekać. Patrząc z boku, można stwierdzić, że w Łukowie zaaklimatyzował się już na, tyle, że na kolejną w swoim życiu przeprowadzkę raczej się nie zdecyduje.
Marcin Gomółka