Zapisy na zapisy
Pomijam tu już stopień zbiurokratyzowania naszych urzędów, stertę papierków, kwitów i załączników do załączników – tę gehennę musiał przeżyć każdy, kto przekroczył progi jakiegokolwiek urzędu. Na uwagę zasługuje natomiast moim skromnym zdaniem fakt długości czasu oczekiwania na wizytę w Urzędzie Komunikacji, który w jednym z miast powiatowych naszego regionu wynosi około dwóch tygodni. Domniemywać należy, że w pozostałych jest podobnie, jeśli nie gorzej. Na szczęście w trosce o własne zdrowie fizyczne i psychiczne, tudzież uchronienie budynku starostwa przed zdemolowaniem, władze powiatu wprowadziły zapisy (telefoniczne lub osobiste), natomiast szczękościsk mimo wszystko pozostaje. Dodam tylko, że o dantejskich scenach, rozgrywających się w Wydziałach Komunikacji przed wprowadzeniem zapisów krążą do dziś legendy – sam kilka lat temu słuchałem opowieści jegomościa, który spędził pod starostwem upojną styczniową noc, pilnując listy społecznej, odczytywanej co godzinę w celu wykreślenia bumelantów i tych, którzy pojechali do domu na herbatę.
Oczywiście, nie można mieć tu pretensji do urzędników Wydziału Komunikacji – wcześniejsze zapisy były w tym momencie jedynym logicznym i humanitarnym rozwiązaniem. Natomiast otwartym pozostaje pytanie: po co było przy reformie samorządowej zabierać rejestrację pojazdów Urzędom Gminy i oddawać powiatom? Być może na tamte czasy ilość rejestrowanych aut nie wydawała się zbyt wielka. Obecnie jednak, przy coraz większym imporcie samochodów używanych z zagranicy, staje się to problemem. Mam nadzieję, że nie dojdzie niedługo do sytuacji analogicznej do tej, jaka ma miejsce w dużych miastach odnośnie do zapisywania dziecka do przedszkola – podobno co bardziej zapobiegliwi rodziciele robią to już po jego urodzeniu. A może tą kwestią zajęłaby się komisja „Przyjazne Państwo”? W przeciwnym razie grozi nam sytuacja, że doczekamy dnia, w którym (w dobie komputerów, komórek i e-maili, przypomnijmy!) trzeba będzie wprowadzić zapisy na zapisy. Oby nie.
Ks. Andrzej Adamski