Takie śliczne dzień dobry
– Taaa – ni to stwierdza, ni wzdycha moja kuzynka Jadźka.
– Tym razem o co ci chodzi? – może trochę obcesowo pytam, bo widzę, że szwagierka znowu zaczyna wydziwiać. A Jadźka swoim zwyczajem niekoniecznie na mnie zważa, tylko mówi, co ma do powiedzenia.
– Pamiętasz czasy, jak tylko był ocet na półkach? – niby do mnie zagaduje, ale tak naprawdę to przecież sama do siebie. Ale grzecznościowo odpowiadam, że pamiętam.
– A zły wzrok ekspedientek pamiętasz? – drąży dalej szwagierka. Znów mówię, że pamiętam, choć niekoniecznie wszystkie przecież taki zły wzrok miały. A Jadźka na to, że te niektóre to tylko od reguły wyjątek. I wspomina, jak to ją przed laty chciał taki jeden pobić, bo w ciąży po podpaski bez kolejki stała. Albo jak ją w kolejce po pralkę wygnietli. A że pralek zabrakło, to chociaż prodiż kupiła. A nanerwować, naużerać ile się musiała. I dalej rozpościera przede mną obraz rzeczywistości sprzed stanu wojennego, a potem na zarządy komisaryczne narzeka, jakbym to ja z innej epoki była. Więc pytam grzecznie, po co mi o tym wszystkim gada, a ona na to, że zaraz, zaraz… I dalej się zwierza, jak to w nowym już, kapitalistycznym systemie bała się wejść do tych sklepów, gdzie od drzwi od razu: „W czym mogę pomóc?” pytali. Jakoś, mówi, tak głupio człowiekowi było, dziwnie tak i nieswojo. Jakby go na gorącym jakim uczynku chwytali.
– I teraz uważaj, co ja ci dalej powiem – niczym Hitchcock stopniuje napięcie Jadźka. – Że teraz to się wszystko na drugą całkiem stronę już przenicowało. Normalnie w sklepach niektórych to już nie ty im, a tobie mówią sprzedawcy: „dzień dobry”.
– Phi – bagatelizuję Jadźczyną sensację. – W niektórych – podkreślam z sarkazmem. – Jedna jaskółka jeszcze wiosny nie czyni. A za granicą to nawet i we wszystkich nawet sklepach tak mówią – popisuję się znajomością światowych trendów.
– Zależy za którą granicą – nie daje się zbić z pantałyku szwagierka i myśl swoją niezmordowanie rozwija. – Żebyś ty widziała, jak to śmiesznie wygląda – chichra się sama do siebie.- Stoję w kolejce do kasy w takiej na przykład „Stokrotce”, a tam te młode siksy: „dzień dobry” i „dzień dobry” do każdego mówią. Stoję za taką paniuśką w kolejce, kasjerka do niej: „dzień dobry”, a ta odwraca się i szuka, do kogo była ta mowa. Bo chyba uwierzyć nie może, żeby to tak do niej. A ta mała swoje, jak zaprogramowana,po kolei do wszystkich. I wiesz co? Że jak już któryś tam z kolei raz poszłam, to niektóre klientki same pierwsze to „dzień dobry” mówiły. Taki numer.
– No – z niechęcią przytakuję. – Może i jakiś postęp w tej kulturze jest.
– Na pewno – w wyjątkowo optymistycznej formie jest dziś, widzę, Jadźka. – Szkoda, że jednak niewielki – dodaje. – I że tak ciężko to idzie.
Malkontentka. Jednak nie zmienisz człowiekowi duszy.
– Głupoty, Jadźka, gadasz – ucinam rozważania szwagierki. – Kryzys światowy idzie, a tobie w głowie: „dzień dobry”. Mówią, nie mówią, byleby rzetelnie nas obsługiwali. I byleby było przy tych kasach czym płacić.
Patrzy Jadźka na mnie jakby z jakąś pogardą i chyba pod moim adresem mamrocze:
– Chłopa ze wsi wyciągniesz, ale wsi z chłopa nigdy.
A niech sobie mamrocze. Wcale się nie obrażam.
Anna Wolańska