Pusia w sądzie
Ostatnio moją uwagę przyciągnęła inicjatywa posłanki z ramienia PO, Urszuli Gacek, która złożyła interpelację w Parlamencie Europejskim, dotyczącą ograniczenia trzymania psów na łańcuchach. Jak dowiedziałem się z doniesień medialnych, ten sposób traktowania zwierzęcia łamie jego prawo do wolności w rozwoju swojej egzystencji oraz nie dopuszcza do socjalizacji w grupie gatunkowej. Rozumiem, że następnym krokiem powinno być zakazanie stosowania smyczy, kagańców, kojców i wszelkich ograniczeń, które naszych milusińskich krępują w wolności ujawniania swojego stylu życia. Oczami wyobraźni widzę stada rottweilerów, dobermanów, pitbullów i innych ras naszych „braci mniejszych” radośnie uskuteczniających swoje prawo do wolności, np. na placach zabaw dla dzieci.
Sama radość życia (niektórych do czasu). Powie ktoś, że to jest irracjonalne. Tak, ale chyba jednak nie do końca.
Prawa zwierząt
Nasza epoka, jak chyba żadna inna, wytworzyła tony przepisów normujących zachowania człowieka oraz gwarantujących tym czy innym grupom specjalne uprawnienia. W potocznej mowie nazywamy je prawami. Wśród nich znajdują się prawa zwierząt.
Mało kto wie, że Światowa Deklaracja Praw Zwierząt, uchwalona przez UNESCO, ma już 30 lat (uchwalono ją w 1978 r.). Lektura tego dokumentu jest arcyciekawa. Już we wstępie dowiadujemy się, że „każde zwierzę, jako istota żywa, ma swoje prawa w sferze moralnej”. Wnioskuję zatem, że fakt uprawnień zwierzątek wynika z faktu, że są one istotami żywymi. Następstwem tego rozumowania jest konstatacja, że każda istota żywa musi mieć swoje prawa, także roślina, bakteria, wirus (np. typu A/N1H1 modny ostatnio w Meksyku) i inne. Słowem, należy oczekiwać na uchwalenie praw np. pszenicy do wolności w swoim bytowaniu, co powinno pociągnąć za sobą kolejną interpelację do PE, żądającą zakazu „sztucznych naturalnie” praktyk rolniczych, bo łamią wolność zbóż w sferze „zdrowia reprodukcyjnego”. Brzmi śmiesznie? Nie, brzmi tragicznie, ponieważ konstrukcja użyta w dokumencie UNSCO opiera się na wadliwym rozumieniu paru terminów, a zwłaszcza prawa moralnego.
Moralność zakłada bowiem używalność rozumu. Żaden sąd na świecie nie skaże małego dziecka za popełnienie jakiegoś czynu, ponieważ pierwszym pytaniem będzie, czy zdawało ono sobie sprawę z tego, co robi. Podobnie rzecz ma się z osobami, które choć są dorosłe, to jednak nie posiadają możliwości (z różnych powodów) używania swojej władzy racjonalnej. W związku z tym również nie przysługują im pewne uprawnienia w sferze publicznej, jak np. prawo do głosowania. Uprawnienia te nie przysługują również osobom, które mogą wykorzystać je do zaszkodzenia innym w społeczności. Szczególnie groźni przestępcy nie podsiadają tego prawa. Wynika to z prostego stwierdzenia, że społeczność ludzka ma prawo do obrony przed tymi, którzy mogą zniszczyć jej ustrój. Jeżeli zatem mamy mówić o jakichś uprawnieniach zwierząt i w ogóle istot żywych, to tylko w tym kontekście, który ukazuje, że celem wszelkich praw i moralności jest doskonalenie człowieka w jego ludzkim życiu. Człowiek jest celem wszelkiej moralności.
Paragrafy, paragrafy…
Czytając wspomnianą deklarację UNESCO, można jednak dostać lekkiego zawrotu głowy. Spójrzmy na pierwszy lepszy z brzegu paragraf: „Człowiek, jako gatunek zwierzęcy, nie może rościć sobie prawa do tępienia innych zwierząt”. Po pierwsze, jeżeli to prawo dotyczy człowieka jako gatunku zwierzęcego, to również powinno dotyczyć każdego innego gatunku na równi. Ciekawi mnie zatem, czy twórcy tego paragrafu staną naprzeciwko dzikiego zwierzęcia z kartką papieru w ręku i będą pewni, że zwierzę to „nie będzie rościć sobie prawa do tępienia innych zwierząt”? Będąc bowiem gatunkiem zwierzęcym, np. żmija nie powinna zabijać człowieka, bo przecież w ten sposób rości sobie nieuprawnione przywileje. Chyba że to człowiek, jako wyżej stojący gatunek, ma odpowiednie zobowiązania, ale wówczas wynikają one nie z jego zwierzęcej natury, ale z wyższości nad innymi stworzeniami. A to zakłada nierówność: człowiek i zwierzę nie są z tej samej półki. Albo więc twórcy deklaracji nie znają logiki, albo też nie znają biologii. Albo też działają pod wpływem jakiejś ideologii, ale o tym później.
Inny paragraf głosi, że „każde zwierzę ma prawo oczekiwać od człowieka poszanowania, opieki i ochrony”. Przytul więc komara i kleszcza na własnym ramieniu, wpuść szczura do swojej spiżarni, przygarnij karalucha, roztocz parasol ochronny nad pchłami, wszami i innymi insektami. To takie miłe. I głupie po prostu. Inne prawa z deklaracji: „Każde zwierzę, które należy do gatunku dzikiego, ma prawo do (…) rozmnażania się. Każde pozbawienie wolności jest pogwałceniem tego prawa”. Dlaczego więc organizacje chroniące zwierzęta propagują odławianie bezpańskich psów i kotów w celu poddania ich sterylizacji, aby się nie rozmnażały? Albo inny bezsens: „Wystawianie zwierząt na pokaz oraz widowiska z udziałem zwierząt narażają na szwank godność zwierzęcia”. Cóż, psa Cywila lub Szarika, choć są one swoiście kultowymi przedstawicielami polskiej kinematografii, naraziliśmy na szwank w ich godności. I na koniec: „Jeżeli człowiek hoduje zwierzę w celach żywnościowych, należy je karmić, hodować, przewozić i uśmiercać, nie narażając go na niepokój i ból”. Należy więc zwrócić się do polskich gospodyń, aby łapiąc kury na rosół, w czasie tego procederu nie wystawiały ich na zbędny niepokój. Bzdura goni bzdurę.
O co właściwie chodzi?
Odpowiedź znajdujemy w ostatnim paragrafie tejże deklaracji: „Stowarzyszenia ochrony i opieki zwierząt powinny mieć przedstawicieli na szczeblu rządowym”. Chęć życia na koszt podatnika jest tak wielka, że będzie on w stanie przełknąć każdy bzdet, aby osiągnąć ciepłą posadkę. „Pecunia non olet”, szczególnie gdy jest to pieniądz publiczny. Wydaje się, że rację ma Wojciech Cejrowski, który w czasie pamiętnej rozmowy z Joanną Senyszyn powiedział, iż z głupkami nie wolno rozmawiać, przed głupkami trzeba się bronić. Zwłaszcza, gdy biorą się oni za stanowienie prawa, też prawa europejskiego.
Ks. Jacek Świątek