Komentarze
Sezon na ogórki

Sezon na ogórki

Jeszcze kilka tygodni temu marzyłem o choć jednym dniu bezczynności naszych polityków. Od 2004 r. mieliśmy do czynienia z nieustającą kampanią wyborczą, która zdemolowała nasze życie publiczne.

 Może i ostatecznie pozbyliśmy się politycznego planktonu, który dla zaistnienia był gotów przenieść Zakopane na Hel lub obniżyć ceny o 100%. Niestety, nie ma nic za darmo. Za faktyczne zaczątki systemu dwupartyjnego ze znaczącym udziałem języczka u wagi płacimy brutalizacją połączoną z infantylizacją metod i języka naszych statystów, którym ktoś wmówił, że propaganda zwana elegancko PR-em świetnie zastępuje programy i moralność. Zapowiedź sezonu urlopowego posłów przyjąłem z obojętnością. Albo to pierwsze wakacje, w które nikt nikomu nie odpuścił żadnej okazji do skopania? A tu proszę –

niespodzianka! Od czterech tygodni przypominamy sobie znaczenie idiomu sezon ogórkowy… i zaiste, nie o tym marzyłem, bowiem nie wiem, co łatwiej przetrwać – pomysły na tematy moich kolegów po piórze czy bezładną łomotaninę podlaną propagandowym sosem.

Nie chcę się wymądrzać, ale czynienie z handlu psim smalcem tematu zajmującego pierwsze miejsca telewizyjnych serwisów albo obwoływanie kogoś królem czy królową muzyki pop nie najlepiej świadczy o poziomie dziennikarstwa. Dziś doświadczymy smutnej wiedzy, że przez 5 ostatnich lat media „współszatkowały” ogóreczki na publiczną mizerię. Okazuje się, że poza relacjonowaniem, a bardzo często kreowaniem partyjnych i personalnych konfliktów, polskie media nie za bardzo mają co opisywać. Owszem, pozostają jeszcze ploteczki o naszych gwiazdkach, ale te nasze celebrytki i celebryci jakoś nikogo nie pasjonują. W sumie jak mają już jakieś osiągnięcia, to prowadzą normalne, zdrowe (czytaj: nudne) życie. A jak szukają skandalu, to… nawet skandalu nie potrafią porządnie wywołać. Patrz: niejaka Dorota R., która w jednym wywiadzie uznaje Jana Pawła II za swój największy autorytet, a dwa zdania później równie niewybrednie co głupio recenzuje autora Biblii. Pozywanie jej do sądu za obrazę uczuć religijnych jest bez sensu, bo tej biednej niewieście chodzi wyłącznie o to, by dużo o niej mówić i nazwiska nie przekręcać, co mocno przypomina wielu polityków, którzy hołdują tej samej zasadzie. Pewnie Dorota R. się ucieszy, kiedy koncert jej koleżanki, okrzykniętej ponoć królową pop, postawię na równi z jej niemądrym wywiadem. Niemniej protestowanie przeciw temu koncertowi służy jego reklamie, bo muzyką, niestety, obie panie się nie bronią. W przeciwieństwie do występu U2, którego zaangażowanie w życie społeczne, a zwłaszcza otwarte świadczenie o zaangażowaniu religijnym na tyle uwierały jednego z żurnalistów, by popełnić dzieło zwane artykułem, z którego wynika, że chrześcijaństwo stoi w sprzeczności z karierą w show biznesie. W sumie może to i dobrze, bo jak stawiać Bono obok Joli R. lub Mandaryny?

Dobrze, że tegoroczne chłodne i mokre lato wypędziło naszych polityków gdzieś poza granice Polski. Zważywszy kalendarz wyborczy, następna taka okazja szybko się nie powtórzy. Obawiam się, że o długim urlopie paruset redaktorów nie mamy co marzyć.

Grzegorz Skwarek