Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Musimy być otwarci

Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza świętuje 60-lecie powstania. Proszę przyjąć gratulacje i życzenia dalszego rozwoju, a zarazem przypomnieć genezę instytucji. Tym bardziej, że jestem jej rówieśnikiem, a mój ojciec, Piotr Korolczuk, był jednym ze współzałożycieli LSW.

Najkrócej: LSW powstało z kilku firm: Wydawnictwa Ludowego, Chłopskiej Spółdzielni Wydawniczej oraz Spółdzielni Wydawniczej „Chłopski świat”, działających w latach 1946-1949. Był to czas scalania tego, co tylko dawało się zjednoczyć. Popadło i na partie chłopskie, z których każda miała swoją prasę oraz wydawnictwo. Szczegółów nie znam, świadkowie tamtych wydarzeń już nie żyją. W każdym razie LSW przejęła ich dorobek, czerpiąc z tego, co najlepsze.

Jedną ze znaczących serii LSW jest założona przez Wiesława Myśliwskiego „Biblioteka Poetów”. Jacy twórcy znaleźli się w tej serii i które tomiki uzyskały największe nakłady?

„Biblioteka Poetów” powstała w 1967 r. Właśnie w tych dniach ukaże się 334 pozycja autorstwa poety z Wrocławia, nazywanego „polskim Homerem”, Andrzeja Bartyńskiego. W 2005 r. został on nagrodzony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a 15 października br. odebrał w Belwederze statuetkę „Człowieka roku 2009” Polskiego Związku Niewidomych. To poeta uznany i ceniony, m.in. twórca pierwszej grupy literackiej po wojnie we Wrocławiu „Dlaczego nie” i Międzynarodowego Festiwalu Poezji w Polanicy-Zdroju „Poeci bez granic”. A wiersze proszę przeczytać samemu. Ostatnio wydaliśmy w „Bibliotece Poetów” „Poezje wybrane” – Tadeusza Chabrowskiego, Krystyny Szlagi, Anny Kajtochowej, Eugeniusza Kasjanowicza, Stanisława Rogali i Henryka Gały. To poeci z dużym dorobkiem. Z pewnością każdemu z nich należał się tomik w naszej serii. Musimy być otwarci na nowych autorów, a dobrej poezji w Polsce nie brakuje. Co zostanie z poezji za 100 lat, tego nie wie nikt. I z tym musimy się pogodzić. Poeci, którzy publikowali w „Bibliotece Poetów”, to cały panteon. Byli też pewnie i słabsi, ale ruchem wydawniczym przed 1989 r. też na różne sposoby sterowano, więc mogli się trafić.

O nakładach trudno mówić. Podstawowy – pięć tysięcy egzemplarzy, sprzedawał się na pniu, na dodatek w subskrypcji. Dodruków raczej nie bywało, bo inni poeci też chcieli publikować, no i nie sukces komercyjny był wtedy najważniejszy. Po 1989 r. nakłady zaczęły spadać, aż doszło do tego, że 300 egzemplarzy wydaje się być dużo. No, ale „Ballady i romanse” Mickiewicza też się ukazały w 300 egzemplarzach. Może to jest właściwa miara dla poezji?

Sztandarowym pisarzem LSW pozostaje Józef Ignacy Kraszewski.

Kraszewski był, można rzec, przez długie lata podstawą egzystencji wydawnictwa. Mieliśmy na niego monopol. Jego dorobkiem opiekował się specjalny redaktor, który miał dosyć pracy ze względu na bogactwo dorobku pisarza. Przez lata wydanie książki Kraszewskiego równało się sukcesowi ekonomicznemu. Jeszcze w latach 80 nie dziwiło wydanie pół miliona egzemplarzy „Chaty za wsią”. Dziś jest to niemożliwe. Nakład powieści Kraszewskiego zaczynamy od tysiąca. Sprzedaje się, chociaż powoli. Wydawaliśmy książki jego i książki o nim. To człowiek – instytucja. Naprawdę warty promocji. W związku z 600-leciem bitwy pod Grunwaldem opublikowaliśmy jego książkę „Krzyżacy 1410”. I tu niespodzianka. Jest to jedna z tych pozycji, których LSW dotąd nie wydało. Podobno były zastrzeżenia do strony ideowej książki, co z perspektywy XXI w. dość śmieszy. Kraszewski to rzetelny pisarz i historyk, nie korzystał z obcych źródeł bezkrytycznie.

A w związku z odsłonięciem pomnika Kościuszki w Warszawie wydajemy też bardzo interesującą powieść pt. „Warszawa w 1794 roku”. Warto się z nią zapoznać. To propozycja zwłaszcza dla młodych. Bo jest w niej i tragedia, i wątek miłosny. Cieszymy się, że wydaliśmy te dwie pozycje, warto było je przypomnieć czytelnikom. Kto lubi tego typu literaturę, na pewno się nie zawiedzie na obu tytułach.

LSW była i pozostaje ważną placówką polskiego ruchu ludowego. Jakie przedsięwzięcia miały miejsce w tej dziedzinie?

LSW ma w nazwie słowo „Ludowa”, a to zobowiązuje, właściwie co roku staramy się o tytuł silnie zaznaczający tę ludowość na rynku wydawniczym. W ostatnich latach wydaliśmy pięć tomów „Dzieł wybranych” Wincentego Witosa, a na 60-lecie LSW – „Rozdroże” Marii Dąbrowskiej. Pisarka pewnie nie spodziewała się, że jej „studium historyczno-publicystyczne”, efekt wielu lat studiów i przemyśleń, zostanie tak gwałtownie zaatakowane, głównie przez kręgi ziemiańskie, z którymi była przecież związana pochodzeniem. Jednak „wiejska dusza” autorki i przekonanie o ważnej roli chłopów w Polsce nie pozwoliło jej milczeć. I tak powstała ta książka, dowód dojrzałości pisarskiej Dąbrowskiej, ale przede wszystkim wyraz jej obywatelskiej troski o przyszłość kraju.

Książki to jedno. Marzy nam się Akademia Pisarska przy LSW, w której wykładowcami byliby np.: Myśliwski, Karaś, Śliwonik, a słuchaczami – młodzi mieszkańcy wsi. To przecież dzięki takim pisarzom jak Kawalec, Nowak, Myśliwski, Morton, Pilot, Redliński, Bereza mógł zaistnieć w naszej literaturze – unikalny w prozie europejskiej – „nurt chłopski”. Po nich tradycje przejęli Rogala, Nyczaj, Trziszka i inni. Co dalej? Nagle tworzy się luka, czyżby na wsi zabrakło tematów? Nie, jest ich jeszcze więcej i to bardziej dramatycznych, zwłaszcza gdy za jednym podpisem przestały istnieć np. PGR-y, gdy małe gospodarstwa nie mają żadnych szans na rozwój, liczą się tylko te wielkie. No ale cóż, droga dziecka ze wsi do nauki przestała być usłana różami (choć z kolcami), jak w przeszłości. Nauka jest płatna, zawód pisarza niepewny, a na pewno niepopłatny, to dzisiaj zajęcie dla bogatych. Nie brakuje jednak Janków Muzykantów, czyli wrażliwców. Gdyby udało się nam ich znaleźć, gdyby ich literackie próby wspomogło pismo warsztatowe… Ot, takie marzenia, ale kto ich nie ma.

Ile książek oficyna wydała do dzisiaj i jakie tytuły wydaje obecnie?

Najogólniej: ok. 5,5 tys. tytułów w nakładzie ok. 75 mln egzemplarzy. Nasze książki adresujemy do czytelników w każdym wieku. Musimy jednak pamiętać o zysku. Na to zwraca uwagę Rada Nadzorcza LSW. Czasy, kiedy wydawnictwa opiekowały się debiutantami, minęły. Dziś zaczynając pracę redakcyjną, musimy pamiętać o tym, żeby książka znalazła nabywcę. To ważne kryterium. Szukając nowych autorów, zawsze liczymy na takiego, który nas zadziwi, zaskoczy.

Przez wiele lat pracowałem w LSW w redakcji literatury młodzieżowej. Wydawane tam książki cieszyły się ogromną popularnością, dostarczając firmie sporych środków finansowych. Proszę o kilka słów na temat działalności tej redakcji.

Literatura dla dzieci i młodzieży zawsze cieszyła się uznaniem w LSW, co przekładało się na zainteresowanie czytelników. Temat jest obszerny. Publikowali u nas najpopularniejsi: Musierowicz, Niziurski, Snopkiewicz, Siesicka, Szelburg-Zarembina… Dziś to klasyka, ale obok nich nie brakuje nam nowych autorów: Konrad Małek, Elżbieta Jodko-Kula, Zofia Ożóg-Winiarska, Andrzej Klawitter, Emilia Berndsen, Janina Dłuska.

Jaka była Pana droga do funkcji prezesa LSW?

Mówiąc o mojej drodze do prezesury, muszę wspomnieć o mojej drodze do literatury, a jest ona długa. Debiutowałem jako poeta, a później już wszystko poświęciłem literaturze. Po studiach ukończyłem dwuletnie Podyplomowe Studium Edytorstwa. Zajmowałem się też publicystyką i reżyserią filmów dokumentalnych, niejako poszerzając zainteresowania i znajomość literatury. A przeglądając książki na swoich półkach, zauważyłem, że spora ich część powstała w LSW, zwłaszcza „Biblioteka Poetów’. I z tą „Biblioteką Poetów” zdarzyła się zabawna historia.

Zauważyłem, że wydawnictwo wydaje antologie, a ja, mocno zainteresowany Wrześniem 1939 (mój ojciec był żołnierzem 18 pułku ułanów pomorskich), na 40-lecie postanowiłem zebrać wiersze o Wrześniu. Jest ich dużo. I poszedłem z nimi do LSW. „Nie mamy pieniędzy, nie mamy możliwości” – powiedziano mi, a był rok 1979. Mówi się trudno, z innymi propozycjami już się nie wychylałem. W 1999 r. przyszedłem ze szkicem o poecie ks. Janie Twardowskim. Miałem szczęście, bo zastałem nowego prezesa, który szybko podjął decyzję. I tak stałem się autorem wydawnictwa. Później padła propozycja zapisania się do LSW, i dość nieoczekiwanie zostałem członkiem Zarządu. 11 lutego 2006 r. zostałem wybrany prezesem i redaktorem naczelnym, a to znaczyło, że mogłem realizować swoje pomysły. Funkcja prezesa jest z pewnością odpowiedzialna, ale minęły czasy sekretarek i służbowych samochodów. Jest nas mało, a to znaczy, że trzeba robić wszystko.

Najważniejsze, że książki się sprzedają, że są o nich recenzje, że od czasu do czasu jesteśmy w mediach, na targach wydawniczych, że są telefony od czytelników, ba – nawet gratulacje.

Dziękuję za rozmowę.

Włodzimierz Korolczuk