Komentarze
Źródło: bigstockphoto
Źródło: bigstockphoto

Władza dzieciom?

Nie od dzisiaj wiadomo, że najłatwiej wyciąga się pieniądze z kieszeni człowieka, gdy zobaczy on zabiedzoną minkę dziecka dotkniętego niedostatkiem bądź chorobą.

 

Najłatwiej, ponieważ nic tak nie wzrusza, jak nieszczęśliwe oczęta aniołka dotkniętego wszelkim złem tego świata. Cierpienie najmniejszych jest również czołowym argumentem przeciwko uznaniu istnienia Boga, ponieważ nie możemy pogodzić się z tym, że przy całym Jego miłosierdziu i miłości mogą mieć miejsce „największe skandale świata”, jakimi są cierpienia niewinnych, zwłaszcza dzieci. To nasze wzruszenie losem najmłodszych staje się często zaczątkiem różnych działań, także politycznych, mających świetlany cel – ulżenie niedoli dziecięcej. Pomysły, które podbudowane szlachetnością, często prowadzą na manowce i stają się przyczyną jeszcze większych nieszczęść dzieci.

 

Karta do głosowania, ale bez prawa jazdy

Ostatnio miłościwie nam panujący wspomnieli o propozycji obniżenia wieku elektorów, wybierających władze w naszym państwie, do 16 roku życia. Pomysł o tyle nie nowy, że od kilku lat podnoszony chociażby przez partię Zielonych w Niemczech.

Kąśliwie można by skomentować to stwierdzeniem, że tonący brzytwy się chwyta, bo skoro już dwudziestolatki nie popierają „stronnictwa cudów”, trzeba sięgnąć po młodszych. Problem w tym, że nie można tej propozycji ujmować w oderwaniu od całości kryzysu cywilizacyjnego, który rozgrywa się na naszych oczach. Zastanawiającym jest bowiem fakt, że z jednej strony deklaruje się chęć obniżania wieku wyborczego, a zatem zakłada się, że młodzi ludzie mogą podjąć odpowiedzialność za losy społeczności państwowej, z drugiej zaś strony np. zaostrza się wymagania stawiane młodym kierowcom, a nawet postuluje się podniesienie wieku otrzymywania prawa jazdy. Dlaczego? Przecież skoro szesnastolatek może decydować o losach innych ludzi, wrzucając swój głos do urny, to tym bardziej jest na tyle odpowiedzialny, że nie będzie z nim żadnych problemów na drodze. Co prawda statystyki policyjne odnośnie wypadków są nieubłagalne i jednoznacznie wskazują na młodych ludzi i ich brawurę jako przyczynę wielu nieszczęść w ruchu drogowym, ale jak możemy się często przekonać, wszystko da się jakoś zinterpretować. Można wszak postawić armię psychologów, którzy zaświadczą, iż niezdolność młodego człowieka do zachowania przepisów ruchu drogowego wynika bądź z tłumionych emocji, czemu winne oczywiście jest społeczeństwo dorosłych, bądź z opresywnego charakteru kodeksu ruchu drogowego, a przynajmniej z chęci kreatywnego podejścia do życia. Interpretacja jest interpretacją, a rzeczywistość rzeczywistością i nawet najśmielsze dywagacje nie zmienią ilości przydrożnych cmentarzysk.

Można i należy zadać pytanie, czy młody człowiek, który kieruje się brawurą w pokonywaniu kilometrów szosy, nie będzie się nią kierował w decydowaniu o losach nie tylko własnych, ale i innych, gdy będzie wybierał władze naszej Ojczyzny? Czy wówczas również powie sobie: jakoś będzie? Wydaje mi się, że w całej debacie o prawach obywatelskich zapomnieliśmy o jednym podstawowym pojęciu: o odpowiedzialności.

Zdaj sprawę z włodarstwa

Klasyczny model wychowania, charakterystyczny dla cywilizacji łacińskiej, ale nie tylko, zawarty zazwyczaj był w triadzie: odpowiedzialność za siebie – odpowiedzialność za rodzinę – odpowiedzialność za społeczeństwo. Zanim człowiek założył własną rodzinę, musiał wykazać się tym, do czego sam doszedł we własnym życiu. Natomiast fakt dobrego zarządzania własnym domem stanowił gwarancję, że podobnie będzie, gdy zajmie się on sprawami publicznymi.

Nie jest dziwną rzeczą, że nawet dzisiaj najbardziej bulwersują nas niedoskonałości życia rodzinnego naszych włodarzy. Ale nie chodzi tylko o sprawność zarządzania. Do tego wystarczyłyby odpowiednie studia i staż zawodowy. Odpowiedzialność, bo o nią wszak chodzi, oznacza, iż człowiek czuje pewien respekt przed kierowaniem własnym życiem, gdyż ma świadomość, że będzie musiał odpowiedzieć za swoje czyny. Nieważna jest w tym przypadku instancja sądownicza. Może nią być Bóg, może nią być społeczność, może nią być własna rodzina. Odpowiedzialność każe mi się zastanowić nie tylko nad skutkami postępowania i własnych decyzji, ale również nad konsekwencjami, jakie niesie ono dla mnie samego i dla moich bliskich (przy czym owa „bliskość” może być szeroko rozumiana). Dlatego odpowiedzialność zazwyczaj wiąże się z obowiązkami. Do tego należy jednak dziecko wychować. Odpowiedzialność i obowiązkowość są finiszem, a nie początkiem procesu edukacyjnego. W tym kontekście można zadać pytanie, dlaczego proponuje się młodym ludziom dzisiaj dokonywanie elekcji władz, a z drugiej strony tworzy się przymus obowiązku edukacyjnego do pełnoletniości oraz nie dopuszcza się, by młodzi odpowiadali za własne czyny przed sądem jak dorośli? Z jednej strony stwierdza się, że są oni dorośli, bo mogą decydować o sprawach państwowych, zaś z drugiej mówi się, że są jeszcze dziećmi, które należy edukować. Podobna niekonsekwencja występuje chociażby w dziedzinie życia płciowego, gdy pozwala się (a przynajmniej nie piętnuje się) na wczesne podejmowanie współżycia, a drugiej strony młodzi nie mogą zakładać rodzin, zaś rodzone przez nich dzieci najczęściej są im odbierane, bo przecież nie mogą być odpowiedzialnymi rodzicami. Oczywiście, w ostatecznym rozrachunku jest to wadliwa koncepcja antropologiczna, która każe człowieka uznawać za w pełni ukształtowany byt z rozwiniętymi wszelkimi sprawnościami już w momencie narodzin. Po co jednak ten byt np. uczyć chodzenia lub mówienia?

Podtekst jest jasny

Oczywiście, w całej sprawie nie chodzi o troskę o dobro dzieci, ale raczej o kontekst wyborczy. Młody człowiek, z nieukształtowanym intelektem oraz rozbuchaną wolą, jest najłatwiejszym kąskiem dla różnych haseł wyborczych, zwłaszcza zaczynających się od słów: „Przecież masz prawo do…”. Nie bez znaczenia jest fakt, że kolorowa reklama również na niego oddziałuje w ten sposób, że nie zadaje zbędnych pytań, ale za wszelką cenę chce zdobyć on to, co jest reklamowane. Staje się więc dogodnym łupem wszelkich speców od marketingu politycznego. I to na najniższym poziomie. Bardziej bowiem trafiają do niego karczemniane bon moty Janusza Palikota niż naukowe dywagacje Marka Jurka.

Problem jednak w tym, czy oddając władzę w ręce nastolatków, nie doprowadzimy do sytuacji, jak w przypadku policjanta Andrzeja Struja. Będąc przedstawicielem władzy, zginął z ręki młodych ludzi, którzy korzystali z rozbuchanej wolności, a nikt ze starszych nie wykazał odwagi, by się im przeciwstawić. Zanim więc zaczniemy przyklaskiwać chorym pomysłom, zacznijmy myśleć. Najlepiej logicznie.

Ks. Jacek Świątek