Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Komunistyczny Dyzma

Słowa tytułu są zaczerpnięte z wywiadu, jakiego w 1994 r. „Tygodnikowi Solidarność” udzielił Zbigniew Herbert. Opisywał on jedną z najbardziej rozpoznawanych osób w polskiej rzeczywistości, Adama Michnika, którego karierę uznawał za klasyczny przykład kariery komunistycznego Dyzmy.

Rzecz jednak nie w osądzaniu byłego redaktora naczelnego pewnej gazety, lecz w opisie sytuacji, jaka stała się naszym udziałem przez 20 lat dzielących nas ponoć od PRL. Te dwie dekady pomogły nie w ukształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego, ale raczej w zniszczeniu do reszty tkanki narodu, właśnie dzięki dorwaniu się do władzy nad duszami owych „Nikodemów Dyzmów” nowego otwarcia. Rzeczywistość jest dzisiaj pokłosiem narracji, jaką karmieni byliśmy przez ostatnie lata. Dwadzieścia lat to wystarczający czas, by wyrosło nowe pokolenie, skutecznie zaimpregnowane na narodową nieugiętość. Zadziwieni dzisiejszymi reakcjami niektórych młodych ludzi za mało mamy w pamięci kształtowanie się dzisiejszych elit, które miało miejsce przez owe dwadzieścia lat. A to one nadają dzisiejszemu naszemu życiu społecznemu ów smak, którego do końca nie możemy znieść.

W nowy życia strumień wstąp!

Odpowiedzią na tamtą krytykę Herbertowską był m.in. artykuł Marka Beylina na łamach cytowanej już gazety. Konkludował on jednoznacznie: „Kultywowana dziś Herbertowska niezłomność, tak niegdyś szlachetna i godna podziwu, obraca się dziś przeciw teraźniejszości. Zastyga w kamienną pamięć, w której wierność tragicznym ofiarom polskiej historii przeistacza się w pogardę dla żywych. W pogardę dla nieoczywistości współczesnych wyborów moralnych, kompromisów, „miękkości” demokracji. Ta kamienna pamięć nie zna wybaczenia i zwraca się przeciw demokracji. I niech ta konkluzja zabrzmi jak pożegnanie. Pożegnanie z tradycją, pożegnanie z młodością”. Owo pożegnanie z tradycją zdaje się dla autora oznaczać nie tyle przewartościowanie w katalogu narodowych wartości, ale raczej odejście od postawy niezłomności, czyli uczynienie z charakteru człowieka plasteliny, skutecznie dostosowującej się do sytuacji. Czyż tak właśnie dzisiaj nie jest, gdy patrzy się na zwalnianie z pracy dziennikarzy, którzy potrafią przeciwstawiać się władcom i rządzącym? Logika Marka Beylina jest nieubłagana. Podsumowując Herbertowskie oceny stwierdza jednoznacznie; „Co się stało ze Zbigniewem Herbertem? Właściwie nic się nie stało. Po prostu jego niezłomność, pogarda dla kompromisu, tak niegdyś godne podziwu, zderzyły się z normalnością.” Normalnością, którą określa jako pozostawanie „między”, tzn. miękkość codzienności. Niezajmowanie stanowiska lub dialektykę w ocenach zdarzeń. Problem w tym, że oznacza to sekowanie z rzeczywistości społecznej prawdy, a pozostawianie grząskich bagien opinii własnych. Przekonane o transparentności społecznej rzeczywistości społeczeństwo zdaje się uznawać, że na każdy temat może demokratycznie się wypowiedzieć, ponieważ ono jest ostatecznym probierzem wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. Sięga nawet po ustanawianie prawdy. Dlatego każda instytucja, która opiera się na wierności prawdzie nie ustanawianej, ale odkrywanej, stanowi dzisiaj dla tak ukształtowanego społeczeństwa kamień obrazy i konieczny do zwalczenia insekt. Bo gryzie resztkę sumienia i nie pozwala zanurzyć się w oparach dowolności. Ataki na Kościół nie są związane tylko z doraźną korzyścią polityczną, ale stanowią część szerszej całości. Lecz i w kampaniach wyborczych, w których coraz więcej obietnic bez pokrycia, widać jasno, że ten otrzymuje większość, kto więcej obieca Lewiatanowi społecznemu. Nieważne, że nic się z tego nie spełni. Bazowanie na strachach, lękach i obawach społecznych jest tego znamiennym przykładem. Nie chodzi jednak o składane przed wyborami deklaracje, bo te są zawsze w społeczeństwach demokratycznych, ile raczej o tworzenie iluzji „raju na ziemi”, który sami sobie wytworzymy. Trzeba tylko być „miętkim”, czytaj: bez charakteru.

Obrona lub atak

Herbert w swojej diagnozie sytuacji po 1989 r. w Polsce jest nader wyrazisty. Jak sam mówi, największą bolączką stała się „zdrada języka, zdrada jednoznaczności pewnych pojęć. Ci, których krytykuję, są bardzo subtelni, relatywizują, analizują tło historyczne i uwarunkowanie, a ja, prostak, upraszczam”. Jednoznaczność postawy jest dzisiaj nie w cenie. Przypadek na jednej z uczelni medycznych w Polsce, gdy dziekan nakazuje zbadanie sprawy jednego z pracowników naukowych, bo ten opowiedział się przeciwko promowaniu metody in vitro, jest jaskrawym przykładem owej miękkości postaw. Dzisiaj nagradzane jest płynięcie z prądem i niewychylanie się poza ławicę, nawet jeśli oznacza to płynięcie ku zagładzie. Podobinie sprawa wygląda w przypadku katastrofy smoleńskiej. Członkini Rady Etyki Mediów napiętnowała dwa czasopisma za nierzetelność w przekazie informacji o tejże katastrofie, a – jak wyznała członkini tegoż gremium – zadecydował sam fakt pisania o niej. Natomiast wybrany dziennikarzem dwudziestolecia, tego dwudziestolecia po 1989 r., dziennikarz „Polityki” Jerzy Baczyński przyznaje, że jako „bezstronny” był przeciw wizji proponowanej przez PiS. Bezstronność oznacza więc dla niego po prostu płynięcie z prądem jakiegoś establishmentu. Oto zmienianie jednoznaczności, o którym pisał Herbert. Natomiast członek KRRiT, mianowany przez obecnego prezydenta, ale wówczas jeszcze Marszałka Sejmu, oznajmia na konferencji zorganizowanej m.in. przez Fundację Helsińską (znaną z obrony praw człowieka), że grzechem publicznej telewizji było transmitowanie spraw dziejących się wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Jak sam zaznacza, gdyby ludzie o tym nie wiedzieli, wówczas nie byłoby konfliktu. Jak na dłoni więc widać, że nie chodzi o informowanie ludzi, by mogli sobie wyrobić zdanie na dany temat, ale raczej o urabianie odpowiedniej opinii w społeczeństwie. W tym dziele ludzie z kręgosłupem i charakterem są po prostu przeszkodą.

In vitro jest przykrywką, ale nie dla budżetu

Dyskusja wokół in vitro, jaka rozgorzała, nie jest jedynie tematem zastępczym dla bezradności rządzących w sprawach publicznych. Chodzi raczej o kolejny kamyczek do tego, by współczesny „demokrata” poczuł się „uwolniony”. Katalog wolności: seksualnej, aborcji, eutanazji, proponowanie apostazji łatwej i przyjemnej, a teraz dowolność w dziedzinie powstawania ludzkiego życia, jest proponowaniem łatwego życia bez konsekwencji. Po co będziesz sobie zaprzątał głowę ograniczeniami, skoro wszystko ci będzie wolno. Tylko dlaczego w tak wolnościowych czasach coraz częściej zdarzają się ludzie, którzy nie chcą w nich żyć i odbierają sobie życie? Może to jasny syndrom kultury śmierci, która zawsze rozpoczyna się od rozkładu moralnego i pojawiania się w nadmiarze „komunistycznych” Nikodemów Dyzmów w naszej rzeczywistości?

Ks. Jacek Świątek