To, co najprostsze, jest najtrudniejsze
Zatem tęsknimy i my za czymś nadzwyczajnym, wydarzeniami, które zapiszą się w pamięci. Potrzebujemy zewnętrznych znaków, gestów… Tylko, niestety, bardzo często na nich poprzestajemy. Dokonawszy jednorazowego zrywu, rozchodzimy się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku… i wszystko z powrotem zaczyna być jak dawniej.
Przypomniała mi się pewna historia. Otóż kiedyś, dawno temu, w na początku lat 80 XX w., do dyrektora pewnej fabryki udała się delegacja robotników z prośbą, by pozwolił w zakładzie pracy zawiesić krzyż. Dyrektor zwołał załogę i powiedział: „Słuchajcie. Wiecie, że jestem niewierzący, ale też chcę szanować waszą wiarę. Dlatego zgodzę się na zawieszenie krzyża, bo rozumiem, że to wyraz waszych przekonań. I rozumiem też, że w miejscu, gdzie będzie wisiał krzyż, będziecie zachowywać się stosownie do tego, jak ten znak jest dla was święty. Dla mnie to, że wieszacie krzyż, znaczy, że zobowiązujecie się, że od dziś nie będzie w zakładzie bumelanctwa, przeklinania, obijania się. Skończą się kradzieże, lewe fuchy i picie alkoholu w czasie pracy. Czy dobrze zrozumiałem?”.
Po tej przemowie dyrektora zapadła cisza. Robotnicy spuścili głowy. W końcu któryś powiedział: – To my się jeszcze naradzimy i damy panu dyrektorowi odpowiedź…
Ta historia przypomniała mi się z powodu przeżywanej niedawno uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata, przy okazji której powrócił m.in. wątek intronizacji Chrystusa na króla Polski. Muszę powiedzieć, że w takich sytuacjach, przy tego typu rozmowach, gdy słyszę podobne propozycje, mam paskudny zwyczaj pytania o motywację. Dlaczego chcesz coś zrobić? Po co tutaj przyszedłeś? Co chcesz osiągnąć przez swą inicjatywę? Zadaję te pytania, bo rodzi się we mnie wielki niepokój, iż z tą inicjatywą może być trochę jak z pomnikami papieża Jana Pawła II. Dziś niemal każda większa miejscowość za punkt honoru uważa posiadanie takiego pomnika. Tam, gdzie społeczności nie stać na odlew z mosiądzu, istnieje oferta mniejszych lub większych odlewów z mas plastycznych lub żywic. Pomijam wartość artystyczną tych produkcji, znacznie bardziej nurtuje mnie fakt, czy ów pomnik jest dla mijających go osób zachętą do sięgania po papieskie nauczanie? Rozmawiałem kiedyś z pewnym proboszczem, który obok kościoła postawił znacznych rozmiarów (i od strony artystycznej, przyznajmy, bardzo elegancki) pomnik Jana Pawła II. I opowiadał z wielką fascynacją, jak to autokary wycieczkowe zatrzymują się, by ów pomnik podziwiać. Pamiętam też jego wzrok, gdy bezczelnie zaproponowałem, żeby może w takim razie otworzył kościół (w ciągu dnia z reguły zamknięty na cztery spusty) i zrobił w nim całodzienną adorację Najświętszego Sakramentu. Popatrzył na mnie, jakbym na jego oczach zamienił się w ufoludka. Kolejna propozycja – by w parafii stworzyć kręgi osób spotykających się i analizujących nauczanie Jana Pawła II – już nie przeszła mi przez gardło…
Jest w nas wielka potrzeba czynu, zrobienia czegoś. Chcemy wyrazić jakoś naszą miłość do Pana Boga. Tylko tak trudno nam uwierzyć, że On żąda od nas czegoś, co jest bardzo zwyczajne: codziennej wierności tam, gdzie jesteśmy i żyjemy. Zaufania i przyjmowania Jego woli wobec naszego życia. Jednak ta zwyczajna wierność jest właśnie najtrudniejsza.
Ks. Andrzej Adamski