Commediante!
Oczywiście piewcy Gombrowiczowscy zarzucać zaraz będą za ulubionym autorem, że twórczość Wyspiańskiego co najwyżej rozbestwia polskiego ducha, umiejscawiając polski naród pośród antycznych kolumn. Ale o gustach się nie dyskutuje. W sztuce ważna obok formy jest idea, a tej w dziełach Wyspiańskiego nie brakuje. We wspomnianym wyżej dramacie szczególną rolę odgrywają rozmowy z duchami przeszłości. Ciekawy jest zaiste dialog między dziennikarzem a Stańczykiem, zakończony ciśniętą w twarz królewskiego błazna obelgą: „Tragediante!”, co spotyka się z ripostą: „Commediante!”. Przyznam się, że obserwując dzisiejsze dziennikarstwo, przynajmniej owo mainstreamowe, odnoszę wrażenie, że Wyspiański dzięki tak prostemu zabiegowi jest wiecznie żyw. Ale do rzeczy.
Dramat u Moni
Ostatnio media w Polsce zelektryzowała wiadomość o „wręcz niesłychanym chamstwie i prostactwie”. Mianowicie szef klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak odważył się wyjść w trakcie audycji Moniki Olejnik ze studia. Szlachetna pani redaktor, tłumacząc dziennikarzom całą sytuację, wyzwała go od chłoptasiów, czyli pętaków. A cóż takiego było przyczyną demonstracyjnego zachowania się polityka PiS-u? Otóż twierdził on, że dziennikarka prowadziła audycje (bo chodziło również o wcześniejszą o tydzień) w sposób stronniczy, pozwalając nie tylko oponentom posła Błaszczaka, ale również sobie używać na osobie posła. Przecież stwierdzenia: „Niech się uda pan na kurs pilotażu”, „To nie jest Radio Wolna Europa, proszę nie zagłuszać!”, czy też „Przecież może pan nie przychodzić (na audycję – przyp. mój)” nie są „wstawkami prowadzącego program, ale okazywaniem braku szacunku osobie zaproszonej do studia. Jak dzisiaj już wiemy z mediów Adam Hoffman zapowiedział bojkot programów pani redaktor przez polityków PiS-u. Cóż, może właśnie o takie rozegranie sprawy przez „niezależne dziennikarstwo” chodziło, szczególnie wobec pierwszej rocznicy tragedii smoleńskiej oraz rosnących odwrotnie proporcjonalnie do notowań rządu cen żywności w sklepach. Problem tylko, że w całej tej sprawie powróciło jak bumerang pytanie o tzw. obiektywne dziennikarstwo. Bo czymże miałoby ono być? W prowadzonym swego czasu w Brukseli wywiadzie ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim taż sama pani redaktor zakończyła rozmowę ze swoim interlokutorem stwierdzeniem: „A ja i tak pozostanę przy swoim zdaniu”. I nie chodziło o jakieś sprawy estetyczno – lingwistyczne, ale ocenę sytuacji. Jeśli więc sama pani redaktor stwierdza, że na antenie ma jakieś swoje zdanie, to oznacza to tylko jedno, a mianowicie, że tzw. dziennikarstwa obiektywnego nie ma. Mówiąc o własnym zdaniu umiejscawia się już jakoś w ramach sporu, więc staje się jego którąś stroną.
Z czego Salomon ma nalewać?
Samo pojęcie obiektywnej informacji, przekazywanej przez media, pojawiło się mniej więcej w połowie XIX w., gdy zaczęto powoływać do istnienia agencje informacyjne, z których usług korzystały poszczególne publikatory. Ustalono wówczas zasadę, iż obiektywna informacja będzie zawierać tylko „5w”: who, what, when, where, why (kto, co, kiedy, gdzie, dlaczego). Pomijając możliwości perswazyjne używanych w informacji słów, już w definicji takiej „obiektywnej informacji” znajdujemy zapalnik ją niszczący. Jest nim ostatnie pytanie: dlaczego?, pozwalające na dość dużą kreatywność oraz dowolność, a przede wszystkim dające możliwość ujawnienia przez dziennikarza własnych preferencji politycznych czy światopoglądowych. Ta konstatacja wskazuje na dość oczywistą tezę, że na dobrą sprawę nie istnieje tzw. obiektywne dziennikarstwo. Każdy dziennikarz, jako człowiek, posiada swoje poglądy i nie można żądać od niego, by je zawiesił na kołku, gdy rozpoczyna pracę w redakcji. Zresztą jasność co do preferencji danego medium świadczy o rzetelnym podejściu do czytelników. Po prostu ktoś, kto łączy się we wspólnotę poglądów, będzie po dany środek przekazu sięgała, a inny nie. Mówienie dzisiaj o obiektywnym dziennikarstwie, nie tylko w Polsce, jest próbą oszukania czytelnika czy widza poprzez mówienie mu, iż jest się poza rzeczywistością polityczną czy społeczną, gdy tymczasem coś takiego po prostu jest niemożliwe. Najnormalniej w świecie jedne osoby się lubi, a inne nie. Swego czasu opowiadano mi o inkasencie energetycznym, należącym do jednego z mniejszych wyznań w Polsce, który doliczał wyznawcom innych konfesji jakieś kwoty do rachunku, ponieważ nie byli oni jego wyznania. A przecież winien być obiektywny. Cóż, człowiek jest tylko człowiekiem. Obiektywne dziennikarstwo niestety nie istnieje, więc powinniśmy w tej kwestii przestać się łudzić, a dziennikarze powinni przestać nas oszukiwać.
Dzierżąc kaduceusz
Wracając jednak do określenia dziennikarza przez Stańczyka w dramacie „Wesele” trzeba powiedzieć, że Wyspiański genialnie dokonał podsumowania właśnie dzisiejszych mediów. Uciekając przed ujawnianiem własnych poglądów oraz trzepiąc na prawo i lewo deklaracje o obiektywizmie, stają się swoistymi komediantami, którzy odgrywają kiepską sztukę dla gawiedzi. Problem jednak w tym, że w mentalności przynajmniej części polskich dziennikarzy zagnieździła się myśl o mesjanistycznym posłannictwie wobec narodu. Oni wszak mają ten naród edukować, dawać mu komfort myślenia, ujawniać przed nim miraże świata i ludzkiej myśli. Oni są predestynowani do tego, by widzieć więcej, słyszeć mocniej, dostrzegać bardziej. Tę postawę widać nie tylko na poziomie mediów ogólnokrajowych, ale i regionalnych. A co ciekawsze, przekonanie o obiektywnym dziennikarstwie powoduje całkowitą niemożliwość prowadzenia debaty czy dyskusji. Bo skoro „obiektywny dziennikarz” coś tam powiedział, to jakżeż można pomyśleć, że jest inaczej. Ja osobiście nie mam w tej kwestii złudzeń, Wypada tylko apelować do dziennikarzy, by nie bali się ujawniać swoich preferencji i poglądów, bo to będzie służyć jasności sytuacji. Chyba, że ich poglądem na świat jest trwanie przyspawanym do koryta. Tylko, że w takiej sytuacji trudno nie tylko mówić o obiektywizmie, ale w ogóle o ludzkim zachowaniu.
Ks. Jacek Świątek