Z chłopa król
W samym fakcie nieznajomości dzieł literackich bardziej należy ręce załamywać nad nader skromnym czytelnictwem ludu znad Wisły. Zatrważające jest szczególnie to, że zgodnie z danymi Pracownia Badań Czytelnictwa Biblioteki Narodowej z listopada 2010 roku 25% osób deklarujących wyższe wykształcenie nie wzięło do ręki ani jednej książki, zaś w tym samym badaniu 20% przyznało się do przeczytania mniej niż trzech stron maszynopisu. Nawet w kampanii wyborczej zwrócono uwagę na fakt, że jeden z kandydatów do najwyższego urzędu w państwie swoją wiedzę o meandrach prawnych naszej administracji czerpie z jednego z portali internetowych, o którym można powiedzieć, iż raczej pomniejsza niż powiększa wiedzę. Zresztą w ostatnich dniach o zwolenniku tegoż portalu zrobiło się nawet głośno.
Polska corrida
Pomimo kontrowersji i różnych działań organizacji zajmujących się tzw. prawami zwierząt, nie sposób zaprzeczyć, iż walka z bykami stanowi nieodłączny element hiszpańskiego folkloru, który swego czasu cieszył sie uznaniem właśnie iberyjskiej arystokracji. Na naszym jednakże terenie i to AD 2010 „arystokratyzm” (zapewne pod wpływem jedynie słusznych i proletariacko uzasadnionych przedłożeń UE) zdaje się polegać na brataniu się z „bykami”. Wyczuleni na wszelkiej maści błędy mowy i pisma „arystokraci III RP”, walczący z mlaskaniem niektórych oraz z obrażaniem polskich piłkarzy przez wulgaryzmy typu „Borubar”, jak jeden mąż stanęli w obronie człowieka, który jak Prometeusz wyznaczył nowe ścieżki w języku polskim, uznając za dopuszczalną nową pisownię wyrazów: ból (teraz bul) oraz nadzieja (teraz nadziejia). Starano się nawet dostrzec podobne poczynania u innych polityków, wspominając jakiś obiad (teraz ponoć obiat), jednakże zaznaczając, że poczynania tamtego nie były tak prekursorskie, jak specjalisty od bigosowania itp. Można powiedzieć, że śmieszny jest ten nasz grajdoł, w którym czeka się na każde potknięcie przeciwnika, chociażby uzależnione od ostrości czy tępoty pióra lub innego narzędzia do pisania. Pozornie. Uśmiałem się jak norka, gdy przeczytałem stwierdzenie doradcy prezydenckiego Tomasza Nałęcza, iż polemiczny z wynurzeniami Donalda Tuska tekst szefa opozycyjnej partii jest dziełem na miarę Palikota. Problem w tym, że artykuł premiera był na poziomie romansideł dla panienek z pensji, które to książczyny swoją poczytność zawdzięczały różnym „ochom!” i „achom!” przeradzającym się w „dostawanie globusa” oraz odmianie słowa miłość przez wszelakie przypadki, zaś polemika miała swój poziom nawet literacki, nie mówiąc już o merytoryce. Muszę przyznać, że w rankingu pisania premiera wyprzedził Grzegorz Napieralski, co stwierdzić przychodzi mi z cokolwiek ciężkim sercem. Nie o spory literackie tu jednak chodzi, ile raczej o uznanie za arystokrację ludzi, o których pisał Herbert: „chłopców o twarzach ziemniaczanych, bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach.”
Samotna pieśń Żorżyka
Niestety nie pamiętamy już z literatury przemowy hrabiego Ponimirskiego, który w zakończeniu powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza wypala do zdziwionych jego histerycznym śmiechem: „Z czego? Nie z czego, moi państwo, tylko z kogo?! Z was się śmieję, z was! Z całego społeczeństwa, z wszystkich kochanych rodaków! (…) Z was się śmieję! Z was! Elita! Cha, cha, cha… Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny łajdak, fałszerz i jednocześnie kompletny kretyn! Idiota, niemający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomii, lecz o ortografii. To cham, bez cienia kindersztuby, bez najmniejszego okrzesania! Przyjrzyjcie się jego mużyckiej gębie i jego prostackim manierom! Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko w żadnym Oksfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna! Wulgarna figura spod ciemnej gwiazdy, o moralności rzezimieszka. Czy wy tego nie widzicie? Źle powiedziałem, że on was za nos wodzi! To wy sami wwindowaliście to bydlę na piedestał! Wy! Ludzie pozbawieni wszelkich rozumnych kryteriów. Z was się śmieję, głuptasy! Z was! Motłoch!”
W świecie opanowanym przez ludzi znanych z tego, że są znani, przez celebrytów, którzy nie są w stanie zapamiętać nawet imienia swojego kandydata na prezydenta, w świecie news-ów o trendach i modach, o arystokracji zapomnieć raczej należy. Może dlatego na siłę wtłacza się dzisiaj młodych ludzi do uniwersytetów, by liczbą posiadaczy tytułu magistra lub licencjata uprawomocnić mniemania o własnym awansie społecznym. Może dlatego minister edukacji (?) proponuje, by ludzie z ocenami niedostatecznymi zdawali do następnej klasy. Może dlatego okrawa się zajęcia historii Polski i literatury, a w zamian proponuje maturę z historii tańca. By udowodnić sobie, że każdy może być arystokratą. Otóż nie! Nie każdy, bo słoma zawsze wyjdzie.
Łabędzi śpiew Bierdiajewa
Warto wspomnieć pewne zdanie z twórczości Mikołaja Bierdiajewa: „Kultura nie jest dziełem jednego człowieka i pokolenia. Istnieje w naszej krwi. Powierzchowna i ograniczona oświecicielska i rewolucyjna świadomość deformująco naznaczyła naukę, którą uczyniła swoim sztandarem. (…) szlachta istnieje w świecie nie tylko jako klasa społeczna o określonych interesach, lecz również jako jakościowy typ psychiczny i fizyczny, jako tysiącletnia kultura duszy i ciała. Istnienie błękitnej krwi nie jest tylko przesądem klasowym, lecz także niepodważalnym i nieusuwalnym faktem antropologicznym. (…) Szlachta może umrzeć jako klasa społeczna, może zostać pozbawiona wszystkich swoich przywilejów i własności. Nie wierzę w jej przyszłość jako klasy i nie pragnę dla siebie – jako arystokraty – żadnych szlacheckich przywilejów. Lecz arystokracja przetrwa jako (…) typ duszy, plastyczna forma.(…) Nie uda się wam zniszczyć ontologicznej różnicy dusz, zatrzeć rozróżnienia pomiędzy mądrymi i głupimi, uzdolnionymi i nieudolnymi, szlachetnymi i nikczemnymi, pięknymi i szpetnymi, obdarzonymi łaską i wyzutymi z łask.” Po prostu będzie to widać.
Ks. Jacek Świątek