Wołanie o prawdę
Rządowy samolot Tu-154M Rzeczpospolitej Polskiej z parą prezydencką i 94 innymi osobami na pokładzie w sobotę, 10 kwietnia 2010 r., leciał na uroczystości 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Z nieustalonych do dziś przyczyn rozbił się w okolicy Smoleńska. Około 9.00 pojawiły się pierwsze, jeszcze nieśmiałe informacje. Z każdą minutą wzrastała jednak granicząca z niedowierzaniem pewność, że nikt z pasażerów nie przeżył.
Nie tylko punkt
– Jechałem pociągiem z Krakowa do Warszawy – opowiada o swoich przeżyciach reżyser filmu „List z Polski” Mariusz Pilis. – I w pociągu najpierw mój kolega odebrał informację smsem, że coś się stało w Smoleńsku. Ale nikt nie wiedział tak naprawdę, o co chodzi, bo – z 15 minut może to trwało – telefony nie działały. Kiedy wysiadłem w Warszawie na dworcu, już było wiadomo, że nikt tej katastrofy nie przeżył.
Marian Sekulski, wójt gminy Wodynie, który rok wcześniej gościł prezydenta, jeszcze dziś reaguje emocjonalnie.
– Czułem przerażenie, jakbym doświadczył obecności zła, które w tym momencie zwyciężyło. Miałem zaszczyt rozmawiać z panem prezydentem, w Belwederze z rąk pana Stasiaka przyjmowałem krzyż zasługi, więc myślałem o tych, co zginęli, jak o konkretnych ludziach, a nie ich funkcjach.
Polacy wyszli z domów. Spotykali się w kościołach, pod pomnikami papieża i – głównie – pod pałacem prezydenckim. Krakowskie Przedmieście utonęło w kwiatach i zniczach. W niedzielę sprowadzono trumnę z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, we wtorek Marii Kaczyńskiej.
– Gdy zobaczyłam kolejkę ciągnącą się od pałacu prezydenckiego aż po kolumnę Zygmunta, byłam przerażona – dzieli się swoimi wrażeniami studiująca w Warszawie siedlczanka Olga. – Mimo to stanęłam. Na chwilę. I spędziłam tam 16 godzin. Nie żałuję „straconego” czasu. Dziś mogę powiedzieć, że ja też złożyłam ostatni hołd parze prezydenckiej. ...
Anna Wolańska