Kościół
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Wigilia odchodzenia papieża

Wydarzenia z 2 kwietnia 2005 r. w roku beatyfikacji powracają w naszej pamięci ze zdwojoną mocą. Dziś spoglądamy na nie nieco inaczej: mamy pewność, potwierdzoną przez Kościół, że wtedy umierał święty.

Były w nas wówczas – jakieś szczególne – wrażliwość i wyczekiwanie – ciekawość chwili, której nieuchronności nie dało się w żaden sposób zatrzymać. Nikt o tym nie mówił. Widzieliśmy, jak przez lata Ojciec Święty mierzył się z życiem, jego wyzwaniami. Mogliśmy przewidzieć jego reakcje, sposób działania. Pamiętaliśmy mocny głos, wnikliwe spojrzenie, głębię w sposobie wyrażania myśli. Odchodzenie ukochanego papieża jawiło się jednak jako wielka tajemnica.

Oczekiwanie

Śledziliśmy doniesienia medialne – światowe telewizje wynajęły miejsca blisko Placu św. Piotra, aby być tuż obok nadchodzących wydarzeń. Trwało uroczyste oczekiwanie – swoista globalna wigilia, która nie miała swojego, bliżej sprecyzowanego, końca. Wiadomo było, że moment przejścia zbliża się wielkimi krokami – Jan Paweł II przygotowywał nas do niego długo. A kiedy już nastąpił, nagle zrozumieliśmy, że oto na naszych oczach dokonuje się szczególne misterium. To tłumaczy, dlaczego tego dnia wieczorem tak wielu ludzi zgromadziło się na Placu św. Piotra, w kościołach, „miejscach papieskich”. Byli gotowi. Czuwali. Stali przygotowani z „lampami w dłoniach” niczym ewangeliczne kobiety, oczekujące przyjścia Oblubieńca. ...

Ks. Paweł Siedlanowski

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł