…drży powietrze po tamtych głosach…
I pytanie: jak to się stać mogło? Bo że się stało, to wiem, choć najbliżsi wciąż tęsknią i z ciężką nadzieją spoglądają w drzwi, nasłuchują dzwonka telefonicznego, a groby dla nich to tylko złudzenie. Choć ciała w nich pochowane, to prawdy pochować nie można. Ona jeszcze nierozpoznana leży w prosektorium i czeka na identyfikację. Więc i znicze płoną jak na pogrzebie, bo znakiem są pamięci i woli, by rozpoznano ciało prawdy jak najszybciej i bez lęku przed nią samą.
„…nawet najboleśniejsza wyzwala…”
Jest jedna scena w filmie Andrzeja Wajdy „Katyń”. Rozmowa dwóch sióstr na drodze do cmentarza. Jedna z nich zdesperowana w chronieniu pamięci o bracie, który zamordowany został w Katyniu, i druga, która pogodziła się z kłamstwem w imię jakiejś przyszłości, chociażby miała być to spokojna wegetacja. Mam nieodparte wrażenie, że ta rozmowa ciągle trwa. Mówią, że z żywymi trzeba naprzód iść, po życie sięgać nowe. Czyż tak trzeba? Dźwięczą mi w uszach słowa Mickiewiczowskie: „On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył, i trzykroć krzyknął: Jeszcze Polska nie zginęła. Wpadli w tłum; ale długo ta ręka ku niebu, kapelusz czarny jako chorągiew pogrzebu, głowa, z której włos przemoc odarła bezwstydna, głowa niezawstydzona, dumna, z dala widna, co wszystkim swą niewinność i hańbę obwieszcza i wystaje z czarnego tylu głów natłoku, jak z morza łeb delfina, nawałnicy wieszcza, ta ręka i ta głowa zostały mi w oku, i zostaną w mej myśli, i w drodze żywota jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota: jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie.” Jak miał powiedzieć w Katyniu rok temu śp. prezydent Lech Kaczyński: „Potrzeba nam prawdy. Racje nie są rozłożone po równo…”. Choć nie powiedział, a tylko tezy jego wystąpienia pozostały, to w uszach brzmią jak memento, przedśmiertne przesłanie. Ziemia katyńska nie jest li tylko krwią polskich żołnierzy przesiąknięta, ale wiecznym wołaniem o prawdę, fundament Rzeczypospolitej. To, co najbardziej doskwierało w czasie posmoleńskiej żałoby, to nie tyle pytanie: dlaczego? Odpowiedź na nie, choć ważna, to jednak jest wtórna. Najboleśniejszym było pytanie: gdzie jest Rzeczpospolita? I nie o patos tutaj chodziło, nie o wzniosłe hasła i historyczne uwarunkowania. To pytanie było pytaniem o nasze miejsce na ziemi, o nasz sposób przeżywania suwerenności, o naszą polską prawdę. Nie oskarżać chcieliśmy wtedy, lecz wiedzieć, że choćby najmniejsze, ale własne miejsce mamy na ziemi. Dlatego prawda jest ważna. Nie o ferwor walki idzie, ale o fundament trwałości narodowej, której nie wyznaczają granice, lecz serce ugruntowane.
„…jedyny pomnik na ich grobie…”
Bo nie jest prawdą, iż najważniejsza jest pamięć najbliższych. Oni złączeni są z nimi krwią, życiem codziennym i wspomnieniami szczęścia. Lecz wchodząc w dzieje wspólnej Ojczyzny, stali się braćmi nas wszystkich. Gdy płoną znicze na Krakowskim Przedmieściu, nie otaczają tylko miejsca pracy. To byłoby za proste. Polska to nie sprawna administracja. Taka była i za czasów zaborczych. Polska to nie tylko dobrze funkcjonująca ekonomia, bo Wokulski i za cara interesy robił. Polska to nie zbiory ustaw – nimi zaklejone były wszystkie słupy w okupowanych miastach. Polska jest tożsamością, dla której potrzeba symboli. A przecież ufundowane na pierwszym skradzionym milionie społeczeństwo z lękiem, ale i zadziwieniem prawdą, spoglądało na trumnę okrytą flagą z orłem białym. Arcybiskup Józef Teodorowicz, którego ciała władze dzisiejszego Lwowa nie pozwalają przenieść na miejsce spoczynku w mogiłach Orląt, mówił do swoich współczesnych: „Nieraz tak to było w dziejach naszych, iż w chwilach wielkich naród ratował się przez jedną szczęśliwą a śmiałą myśl, którą brał i czerpał z natchnienia Ducha Bożego. I wtedy stawała się Polska podobna do tej harfy tajemniczej, w którą uderzały wielkie wichrów powiewy i dobywały z niej dźwięk potężny, przeciągły, jednolity. Tak było pod Grunwaldem, tak pod Częstochową, tak pod Wiedniem, tak dzisiaj pod Lwowem. Myśl narodowa i wiara, interesy królestwa ziemskiego i Królestwa Bożego, śmiała inicjatywa i posłuszeństwo natchnieniu Bożemu, zamiar nieliczący się z żadną ziemską korzyścią, a nawet z żadną ziemską koniecznością, ufający jedynie w nadzwyczajną pomoc Bożą, dokonywał rzeczy olbrzymich. Zaskakiwały one dzieje z nagła i niespodzianie, olśniewały i w zdumienie wprawiały świat, a wypadkom nadawały bieg potężny i niespodziewany. W takich chwilach Bóg doświadczalnie wskazywał narodowi, ile to skarbów włożył w jego serce, by je wrażliwym i pojętnym uczynić na znaki czasu i ich zrozumienie. I gdy naród swe serce na znaki te i na głos Pański zamykał, obniżał się i schodzi z drogi przeznaczeń; ile zaś razy byli w narodzie tacy, którzy serce głosom Ducha Świętego otwierali, tyle razy dokonywali dziwów.” I tak się stało rok temu, choć niektórym zamiast narodowej sceny, co duszą płonie, majaczyć zaczęli demona patriotyzmu. Tego nie można zagasić jak zniczy z parafiny. Nie można znowu zabawiać narodu, wstawiać dekoracji tandetnych i umieszczać suflera, by niemogącym tekstu komedii spamiętać podpowiadał slogany i komunały.
„…i dymi mgłą katyński las…”
W dzień po śmierci Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób prezydent Gruzji odznaczył go tytułem Narodowego Bohatera Gruzji. W specjalnie skomponowanej pieśni zawarto słowa: „Leć moja czarna jaskółko i zmierzaj drogą przodków. Przynieś mi dobrą wieść o braciach, co poszli na wojnę. W mrocznym lesie katyńskim czerwone gorące kwiaty. Zaczynam je zbierać i znajduję tam nasze serca.” Dlatego zapalam dzisiaj znicz, bo „drży powietrze po tamtych głosach”, a wiosna powróci znowu i jaskółki także. Prawdy nie zamyka się w grobach.
Ks. Jacek Świątek