A było tak jak zawsze…
Toć to już od lat, a przynajmniej od czasu rozmów o POPiS-owej koalicji, każde dziecko – o przepraszam – każdy mainstreamowy dziennikarz wie. Z wielkich zapowiedzi pojednania i kończenia żałoby nic więc nie wynikło, bo też i wyniknąć nie miało. Zasłona dymna owych deklaracji zakrywać miała plan politycznego ubezwłasnowolnienia partii opozycyjnej, bo odkąd SLD weszło w koalicję medialną, a PJN w koalicję mentalną, w polskiej polityce liczącą się opozycją jest właściwie już tylko PiS. Chciałoby się za wieszczem rzec, że on jeden „twej mocy urąga, podnosi na cię rękę i koronę ściąga”. A z planu nic nie wyszło. Bo mizerne resztki obywateli na powązkowskim cmentarzu nijak się miały do wielotysięcznego tłumu na Krakowskim Przedmieściu. Nic nie wyszło, więc trzeba ruszać znowuż tradycyjną machinę medialną, by klęskę przesłonić. I tak mamy ponownie potwora na scenie, a z pojednania flak pozostał, jak z balonika bez powietrza.
Misterność planu
Przyznam się, że z podziwem oglądałem przedbiegi do pierwszej rocznicy tragedii smoleńskiej. Co prawda obóz „jedynie słusznego rozpamiętywania żałoby” pozostawał raczej zawsze krok w tyle, ale kroku wytężał, aby się nie dać zostawić w tyle. Gdy Jan Pospieszalski wypuścił wraz z Rzeczpospolitą film „Lista pasażerów”, zawierający wypowiedzi rodzin ofiar tragedii, to i inne media rozpoczęły masową produkcję dokumentów o tym samym scenariuszu. Oczywiście tylko aktorów miały innych, którzy o dziwo jak jeden mąż popierały słuszną linię partii i rządu. W tym ferworze jedna ze stacji telewizyjnych do rodzin ofiar zaliczyła nawet premiera Donalda Tuska. Ale skoro obecny prezydent mógł rodzić się w każdym mieście i miasteczku, o przysiółkach nie wspominając, to również premier może mieć w rodzinie nie tylko „dziadka z Wermachtu”. Dziwnym też trafem godziny programu oficjalnego pokrywały się z godzinami obchodów społecznych, dużo wcześniej znanymi. Ot, taka siurpryza. A nawet w Smoleńsku, gdzie udała się Pierwsza Dama z grupą rodzin, pozwolono na ziemi utworzyć krzyż ze zniczy. Zapewne to też „zaskakujący przypadek”. Jak oni koncert, to my też. Jak oni mszę, to my też. Jak oni syreny włączali, to my też, tylko w innych miastach, wszak Warszaw(k)a to miasto nieujarzmione. Jak oni wspominają, to my też. Jak oni plakietki mają, to my też, ale kotyliony. I tak w koło Macieju. Wszak głupio przed narodem wykazać się, że ta rocznica jest nam lekko nie na rękę, więc chociaż w ten sposób można podlizać się społeczeństwu. Niestety, plan cokolwiek spalił na panewce. Okazało się, że społeczeństwo znowu nie dorosło do „demokracji” i wybrało nogami to, co przynajmniej pachniało prawdą. Więc w ruch poszły obuchy i siekiery.
Medialna obława
Gdy nie udało się spacyfikować Krakowskiego Przedmieścia, medialna sotnia ruszyła do boju. Pani dziennikarka w publicznej telewizji z rozpaczą w głosie donosiła o „fałszywości” obchodów społecznych, bo przecież rok temu na tym miejscu ludzie gromadzili się bez organizacji, a w niedzielę ponoć mieliśmy do czynienia ze zorganizowaną akcją. Cóż, chociaż tyle dobrego, że nie powiedziała, iż oficjalne obchody są spontaniczne do bó(u)lu. Z podziwu godną konsekwencją media donosiły, że liczba ludzi na Krakowskim Przedmieściu była drastycznie niska. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że nawet moskiewska telewizja doniosła, że liczba uczestników była 3,5 razy większa niż podawana w polskich mediach. Zresztą z tą liczbą są same kłopoty, bo jeśli przyjąć, że było tyle, co podają media, to każdy z obecnych musiał przynieść ze sobą ponad 1,5 kg zniczy, a to jakoś dużo (zazwyczaj każdy z nas nosi ok. 20 g zniczy (to znaczy jeden). Jedna z gazet na swoim portalu doniosła, że koncert pieśni patriotycznej nie ciszy się wielkim zainteresowaniem. Doniosła o tym… dwie godziny PRZED rozpoczęciem koncertu. Skwapliwie wycięto też z kazania arcybiskupa Gądeckiego fragment o wykluczeniach społecznych i antywartościach w tworzeniu nowego ładu po 1989 r. Wycięto oczywiście w trosce o księdza arcybiskupa, bo gdyby tego nie zrobiono, prezydent musiałby go zrugać, jak całkiem niedawno ks. Żarskiego. A Wirtualna Polska stwierdziła w doniesieniach na żywo, że z głośników sączy się „złowroga muzyka”, tzn. hymn „Święty Boże”. Cuda, cudeńka. A jednak coś przeszło niezauważenie.
Hegemonia w tle
Zmiana tablicy na miejscu tragedii w Smoleńsku nie była tylko „przypadkiem” w wydaniu Rosjan. Po pierwsze ukazała swoistą podległość, bo skoro oni na swojej ziemi mogą robić, co dusza zapragnie, to dlaczego prezydent miasta stołecznego Warszawy musi się pytać Kreml o zgodę na przesunięcie pomnika żołnierzy radzieckich? Jeśli oni nie muszą się pytać, a my tak, to na jakiej ziemi się znajdujemy? Poza tym zmiana tablicy wymusiła zmianę miejsca składania wieńców przez prezydentów obu krajów. I nie dziwne, że Rosjanie tak szybko zgodzili się na smoleńską brzozę. Skoro czcimy ten symbol, w który miało uderzyć skrzydło samolotu, to poniekąd przyznajemy rację dysponentom rosyjskiego śledztwa. Nie składamy wszak wieńców przy głazie znaczącym tylko miejsce, ale pod brzozą – sprawcą, więc to po prostu był błąd pilota, naciskanego przez kogoś, kto wcześniej z kimś tam rozmawiał przez telefon satelitarny. Smaczku całej sprawie dodaje pewien wywiad w jednej ze stacji telewizyjnych, w którym politolog przyznał, że Polska ma do wyboru albo politykę prowadzoną do 2007 r., czyli odgrywania roli lidera w regionie, albo politykę uznająca własną niemoc i słabość z zachowaniem pozorów stosunków dobrosąsiedzkich bez przeszkadzania Rosji w rozgrywaniu państw byłego ZSRR. Dziwnie mu się ten 2007 r. wymsknął.
I tak już pozostanie
Cóż, plan nie wypalił. Więc znowu dmie się w trąbę i larum gra, że Kaczyński w granicach i na koń trzeba siadać. Że on taki mściwy, złowrogi, cyniczny, ksenofobiczny, zaściankowy, nacjonalistyczny, roszczeniowy, małoduszny, nieskory do pojednania, antysystemowy, niekatolicki etc. Brakuje tylko, że jest cyklistą i Żydem. Panowie, kończcie już. Młodzi, wykształceni z wielkich miast oraz cała reszta w kompleksach wychowanych na „Dynastii” i „Modzie na sukces” już to kupiła. Po co więc język strzępić po próżnicy?
Ks. Jacek Świątek