Komentarze
Reklama na ch... wilę

Reklama na ch… wilę

Jak przerwać program reklamą, tak aby nikt nie mógł zarzucić telewizji publicznej, że to robi? Wystarczy wstawić bloki reklamowe między prologiem do niedawno zakończonego programu „Bitwa na głosy” a właściwą „Bitwą...”.

Następnie między właściwą „Bitwą…” a „Bitwą: wyniki”. A potem jeszcze po wynikach! Takie same manewry dotyczą innego programu – cały czas jeszcze obecnego na antenie – który polega na radosnej wymianie zdań pomiędzy prowadzącym go dziennikarzem sportowym a zaproszonymi do studia celebrytami, mającej na celu krzewienie patriotyzmu wśród rodaków. Od reklam nie mają też czasu odpocząć wielbiciele flagowego serialu telewizyjnej Dwójki, opowiadającego o różnych odcieniach miłości, zazdrości i wspólnym zmaganiu się z problemami życia codziennego. Aby obejrzeć trzy minuty kulis powstawania tego dzieła, trzeba wcześniej obejrzeć dwa razy dłuższe reklamy. Tyle zabiegów i starań, żeby obejść jedną ustawę. Ale to jeszcze nic!

TVP godzi się na to, aby przeróżne marki i produkty mogły zaistnieć nie tylko pomiędzy misyjnymi serialami, ale także w nich samych. Chociaż to tak naprawdę nic nowego. Tradycyjną reklamę, która ma prawo nużyć odbiorców, wspiera teraz product placement, czyli z angielskiego: umieszczenie produktu, tak, aby nie umknęło to widzom. Dzięki temu oddziałuje na klienta i utrwala w jego umyśle wizerunek marki. Historia product placement sięga początków XX w., kiedy to amerykańscy żołnierze palili camele. Potem papierosy marlboro „zagrały” w ponad 160 filmach, nawet w „Muppetach”, zaś przeciwsłoneczne okulary „Ray-Ban”, noszone w filmach przez Toma Cruise’a, są do dziś jedną z najlepiej sprzedających się marek.

O ile przez te wszystkie lata subtelne promowanie produktów przeszło prawdziwą rewolucję, ominęła ona Polskę. Chociaż schemat wszędzie jest podobny: wpleść w fabułę i perypetie bohaterów wątek z artykułem, aby pokazać, jaki jest przyjazny. Niestety, polskiemu efektowi końcowemu daleko do subtelności, dyskrecji i nienachalnej ekspozycji marki. Za to mamy do czynienia z topornym wkomponowaniem produktu w kadr, przydługawymi z nim ujęciami czy wreszcie bezpośrednim polecaniem przez aktorów. W nachalności proponowanego produktu bije na głowę wszystkich serial „Klan”, którego scenarzyści muszą się nieźle nagłowić – chyba że robią to już agencje reklamowe – aby wymyślić dialogi i sytuacje prawie wyłącznie pod konkretny produkt. W jednym z odcinków serialu na pierwszy plan wysunęły się pewne płatki razem z rekomendacją głównej bohaterki, która przy śniadaniu wygłosiła kwestię, że oto mamy do czynienia z produktem nie tylko smacznym, co jeszcze zawierającym błonnik pomagający w trawieniu. Uświadamiającej akcji towarzyszył trzysekundowy najazd kamery na produkt. Ostatnio zaś w życie bohaterów wkradł się jeden z banków. Współwłaścicielka restauracji postanowiła zapłacić za przesyłkę internetowym przelewem. W tym celu otworzyła stronę banku, a ci, którzy niechcący zbłądzili gdziekolwiek wzrokiem, mogli usłyszeć przekaz ustny zachwyconej wyborem placówki koleżanki, która dopytuje, czy ta pierwsza odebrała już kijki do nordic walking, obiecane zakładającym konto. Po chwili bohaterki radośnie prezentują owe kijki, a widzowie już rozgrzewają komputery, aby dopisać się do grona klientów tak wiarygodnego banku.

Wkrótce nie będziemy wiedzieć, czy oglądamy jeszcze serial, czy już blok reklamowy. Chociaż ostatnio jeden z przedstawicieli starszego pokolenia kupił sok, a kamera wcale nie chciała pokazać jego opakowania. Pewnie negocjacje z producentem trwają.

Kinga Ochnio