Pomoc potrzebna od zaraz
Problem dotyczy uczniów mieszkających na terenie gmin: Łomazy, Rossosz, Jabłoń i Milanów. Dopóki po regionie kursowały autobusy bialskiego PKS-u, nikt nie miał problemu, by zdążyć na pierwszą lekcję. Kłopoty zaczęły się od września.
– Uczniowie z okolic Łomaz i Rossosza jechali do szkoły autobusem linii Biała Podlaska – Lublin, wyjeżdżającym z Białej o 6.25. Po lekcjach wracali nim do domu. Teraz jest tragedia, bo nikt nie przejął tego kursu. Uczniowie i ich rodzice robią, co się da, by dojechać do Jabłonia, ale to są tylko chwilowe rozwiązania. Organizujemy się z innymi rodzicami i na zmiany dowozimy dzieci własnymi samochodami. Sytuacja jest kłopotliwa, przecież wielu rodziców pracuje. Na szczęście takich problemów nie ma z powrotem z zajęć. Sytuację ratuje prywatny przewoźnik, który wraca z Lublina do Białej – opowiada Jerzy Koprianiuk z Rossosza.
Muszą liczyć na siebie
Uczniowie, którzy mają już prawo jazdy, organizują się w grupy i jeżdżą do szkoły własnymi samochodami. Niepełnoletni dojeżdżają po kilka kilometrów do najbliższych przystanków (bądź szkoły) rowerem albo motorowerem. Coraz większymi krokami zbliża się jednak zima i takie rozwiązanie nie będzie już wchodziło w grę. Rodzice przyznają, że dowóz dzieci do szkoły w Jabłoniu jest nie tylko kosztowny i czasochłonny, ale także absurdalny. To komiczne, że trzeba dowozić do szkoły dorastających ludzi.
Powagi sytuacji są świadomi także pedagodzy z ZSCKR. – Są uczniowie, którzy do szkoły przyjeżdżają już o 6.15. Muszą stać pod drzwiami i czekać na otwarcie. Nie mają innego dojazdu, wstają ok. 4.00-5.00 rano. Z kolei po lekcjach muszą czekać dość długo na autobus powrotny. Taki stan może niekorzystnie odbić się na ich zdrowiu. Kiedy mają odpoczywać, uczyć się i zjeść ciepły posiłek? – pyta wicedyrektor Marta Harasim-Stańko. Dodaje przy tym, że są też uczniowie, których rodzice nie tylko przywożą, ale i odbierają ze szkoły. Młodym ludziom pomagają także nauczyciele dojeżdżający do pracy własnymi samochodami.
Obecne i przyszłe kłopoty
Przy szkole w Jabłoniu działa internat, jednak nie dla wszystkich jest on dobrym rozwiązaniem. – Nie dziwię się tym, którzy mają do domu po 5-6 km i nie chcą mieszkać w internacie; to naturalne. Uczniowie mają wiele obowiązków, pomagają w gospodarstwie, trudno więc od nich oczekiwać, aby zamieszkali przy szkole. Niektórzy są bardzo potrzebni w domach, bo np. mają niepełne rodziny. Problem z dojazdem jest dla nich dodatkowym utrudnieniem. Kłopot z dostaniem się do szkoły ma także kilku nauczycieli, którzy do tej pory dojeżdżali np. środkami komunikacji publicznej – tłumaczy M. Harasim-Stańko.
Wyjaśnia też, że obecny stan może niekorzystnie wpłynąć na dalsze losy placówki. Jeśli zabraknie odpowiedniego dojazdu, uczniowie nie będą zainteresowani nauką w tej szkole.
– Kłopot z dojazdem może odbić się w przyszłości na liczbie uczniów. Niektórzy nie widzą siebie w innym zawodzie, bardzo chcą być rolnikami i zdobywać wykształcenie właśnie w tym kierunku; dlaczego im to utrudniać? Ten problem dotyczy już nie tylko szkoły, ale także całej społeczności – dodaje.
Chcemy normalności
Władze szkoły próbują rozwiązać problem na własną rękę. Kontaktują się z przewoźnikami, piszą podania i proszą o wprowadzenie dodatkowych kursów. Odmówiła im już firma Garden Service, która nie chce świadczyć usług przewozowych poza teren powiatu bialskiego. Dyrekcja ZSCKR czeka jeszcze na decyzję przedsiębiorstwa PKS Wschód. Jak przyznaje wicedyrektor, po rozmowie telefonicznej z przedstawicielami firmy pojawiła się iskierka nadziei. – Jeśli to nie poskutkuje, będziemy pukać do innych drzwi. Nie zostawimy tej sprawy – zapewnia.
Pomoc w postaci poparcia dla całej inicjatywy deklaruje też wójt gminy Jabłoń Dariusz Łobejko. Czy uda się przywrócić normalność? Przekonamy się o tym w najbliższym czasie.
Agnieszka Wawryniuk