W drobny MAK
Zabezpieczenia po niemal dwóch latach od czasu tragedii. Chociaż „wrak” to chyba za duże słowo na określenie tego, co z roztrzaskanego pod Smoleńskiem samolotu zostało.
Ujawnienie wyników badań krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna wywołało na nowo dyskusję w sprawie katastrofy smoleńskiej. Zapis z czarnych skrzynek nie potwierdził obecności gen. Andrzeja Błasika w kokpicie.
Całą sprawę bagatelizują ci, którzy wcześniej niezachwianie wierzyli w wywieraną przez niego presję na pilotów. Przypomnieć należy, że komisja Anodiny wysłała też w świat informację, że generał był pijany. Publikatory, które podają „całą prawdę całą dobę” z uporem powtarzały wersję o naciskach, o kłótni gen. Błasika z kpt. Protasiukiem ( notabene ur. 13 listopada 1974 r. w Siedlcach), rzekomo wypowiadane słowa: „tak lądują debeściaki” czy „jak nie wyląduję, to mnie zabije”. Na tych – jak wiadomo, wyssanych z palca – informacjach zbudowano tezę o spragnionym awansów pilocie, autokratycznym prezydencie i zadufanym w sobie generale. Spece od ludzkich wnętrz stworzyli na doraźne potrzeby portrety psychologiczne najważniejszych osób i wydali opinie o zabójczym wpływie presji na pilotów, „eksperci” od lotnictwa przygotowali „niepodważalną” wersję przebiegu zdarzeń.
Brak potwierdzenia obecności gen. Błasika w kokpicie nie stanowi dziś dla tych „ekspertów” żadnego problemu. Mówią, że to „niczego nie dowodzi i nie zmienia”. Bezgranicznie wierzą rosyjskiemu raportowi. „Mieliśmy do czynienia z naciskiem pośrednim” kwituje brak odczytania głosu gen. Błasika niezastąpiony poseł Niesiołowski. A poza tym, po co ciągle wracać do taj sprawy? Wszak żadne rewelacje nie przywrócą życia ludziom, którzy w katastrofie zginęli.
Niedawno ujawnione zostały taśmy z nagraniem rozmów uczestniczącego w śledztwie smoleńskim płk. Edmunda Klicha z ministrem Bogdanem Klichem. Czy po to, żeby zrzucić chociaż część ciężaru ewentualnej winy z ramion polskiego współpracownika rosyjskiej komisji śledczej? Niedługo potem Edmund Klich żalił się, że uczestnicząc w smoleńskim śledztwie był zupełnie sam, nie miał żadnego wsparcia, a wiele razy nawet tłumacza.
Krakowski odczyt czarnych skrzynek obala też tezę o błędnym odczytaniu wysokości przez załogę Tupolewa.
Czy w związku z nowymi informacjami zasadne są przeprosiny – przynajmniej wdowy po generale Błasiku? Ci, którzy powinni to zrobić, milczą. A może po prostu nikt nie poczuwa się do winy.
Czy ujawnione ostatnio informacje wystarczą, żeby przywrócić honor załodze Tu-154M?
Kiedy cała prawda ujrzy światło dzienne? I czy w ogóle je ujrzy? Czy to poruszenie, które ma miejsce po ujawnieniu badań krakowskiej komisji, jest tylko chwilowym rozemocjonowaniem, czy może stanie się początkiem nowego, rzetelnie prowadzonego śledztwa? Czy ustalenia MAK-u rozsypią się w drobny mak?
Anna Wolańska