Komentarze
Klaskaniem mając obrzękłe prawice

Klaskaniem mając obrzękłe prawice

Czy zdarzyło się Państwu wpaść we wściekłość z jednego banalnego powodu: był super film, a jako że nie mieliście szansy obejrzeć trzymający w napięciu od początku do końca thriller, nagraliście go sobie na video.

I gdy już, zaopatrzeni w chipsy, żądni wrażeń, zasiedliście do seansu, ktoś rzucił mimochodem: – A wiesz, na końcu okaże się, że X. był mordercą! T. i B. się pobiorą. A w ogóle film jest do kitu. Ot co!

Wszystko wzięło w łeb! Emocje uszły jak powietrze z przekłutego balonika. Tyle czekania, na nic. Przecież film, którego zakończenie się zna, zamienia się banał. Innymi słowy: kaszana…

Wyobraźcie sobie Szanowni Państwo, że analogiczna sytuacja przytrafiła mi się kilka dni temu. Najpierw padła szokująca zapowiedź, iż poseł Palikot będzie palił. Jointa! I to w sejmie! Do tego nie sam, ale razem z kumplami z Ruchu Poparcia Samego Siebie. Zapowiedź solidnie nagłośniono i medialnie umocowano. Szykowało się wielkie wydarzenie.

Aż nadszedł ten dzień. Pismacy i paparazzi koczowali od samego rana, marszałek Kopacz już od 3 rano nerwowo dreptała po pokoju, straż marszałkowska oliwiła kajdanki! Wydawało się, że dzień stanie się początkiem kolejnej ery postępu, że oto na naszych oczach rodzi się nowy męczennik za wolność (konopi, ale to szczegół przecież), rzecznik postępu i obrońca uciśnionej (przez katoland) młodzieży złoży siebie w ofierze.

Jest! Idzie, wszedł do pokoju klubowego! Zapali czy nie? Prokurator, posłowie, dziennikarze wstrzymali oddechy! Co to będzie, co to będzie?… oj, oj… Wreszcie zapalił. Kadzidełko.

Włączyłem serwis informacyjny po godzinie 23 kiedy było już wiadomo, że poseł Palikot zamiast zaciągnąć się gandzią, okadził siebie. Po raz kolejny zresztą. Tyle przygotowań, czatowania, emocji, przypuszczeń na nic. Balonik pękł i znów się okazało, że był pusty w środku. Byłem przygotowany na dramatyczne obrazy aresztowania, łez, rozdzierania szat. A tu skucha. Finał odebrał mi chęć obejrzenia reszty.

Mainstreamowi pismacy zostali załadowani w trąbę, choć żaden się do tego nie przyznał twierdząc, że happening był przedni. Najważniejsze, że było o czym przez kilka dni mówić. Trzeba czekać na następny. A może znów ktoś wyciągnie giwerę i strzeli do siebie podczas konferencji prasowej? Lepiej nie wyłączać kamer podczas przerwy. Nigdy nic nie wiadomo.

Czasem się zastanawiam, czy są jeszcze jakieś granice śmieszności, których pewne środowiska nie byłyby w stanie przekroczyć? Co najdziwniejsze, zdają się tego nie dostrzegać. Nie chodzi tu już tylko o posła z Biłgoraja. Przyzwyczaił nas do absurdu, którym sprytnie żongluje, grając na nosie Polakom. Co ciekawe, kadzidełko, które sobie zapalił, urasta do rangi symbolu zachowań, które dają się dostrzec w różnych obszarach życia publicznego. Im jest więcej spraw do ukrycia – albo przeciwnie: im większa pustka w środku –  tym dym ściele się gęściejszy. Ma to podwójną zaletę: maskuje lenistwo, głupotę i jednocześnie sprawia przyjemność okadzanym. Wprowadza ich w stan pozytywnego zakręcenia, utwierdzając w nicnierobieniu i małostkowości. Walka o kadzielnicę jest ostra, kolejka długa – wiadomo, że kto nią będzie wywijał intensywniej, zasłuży na pochwałę, a ta z kolei przełoży się na profity, koncesje, sprawi, że władza (wtedy, gdy będzie taka potrzeba) przymknie oko na to i owo. System się domyka. Wszyscy są zadowoleni. Publika klaszcze z zachwytu, ponieważ igrzyska trwają w najlepsze. Co tam dobro kraju! Co tam przyszłość! To wszystko jest wirtualne, odległe, liczy się tu i teraz. A co z tymi, którzy dusząc się dymem, domagają się przewietrzenia? Wiadomo, oszołomy. Nic nie rozumieją. Nie ma się co nimi przejmować.

Za granicą śmieszności czai się tragifarsa. I to jest problem, którego wielu nie dostrzega, bądź nie chce dostrzec. „Klaskaniem mając obrzękłe prawice”, póki co, dobrze się bawią.

Tylko co pozostanie z Polski, gdy dym kadzidełek rozwieje wiatr historii?

Ks. Paweł Siedlanowski