Finał sprawy Rafała Cichockiego. Cholera w rejonie Łosic
Poważniejszego rozgłosu nabrała rozprawa przeciwko Rafałowi Cichockiemu, szlachcicowi spod Kałuszyna, właścicielowi wsi Czarna, którego oskarżono nie tylko o szpiegostwo, ale i niszczenie dóbr sąsiadów przez naprowadzanie okupantów. Po wybuchu powstania Cichocki jako radca obywatelski woj. podlaskiego był używany do rozpisywania tzw. dostaw liwerunkowych na poszczególne majątki ziemskie, i z prac tych wywiązywał się nienagannie. Niestety po wkroczeniu na teren Podlasia wojsk rosyjskich przeszedł na stronę nieprzyjaciela i prowadził dalej swą działalność na rzecz cara w oparciu o posiadane wykazy i rozkłady władz powstańczych. Trudno powiedzieć, czy wiedział, że według postanowienia sejmu za tego rodzaju postępowanie groziła kara śmierci.
Podobną działalność na rzecz wroga prowadziło kilku zdrajców. Wskazywano na dzierżawcę Zawiesiuch – Dąbrowskiego i na dziedzica Korytnicy – Ignacego Sobieskiego, który biesiadował z rosyjskimi oficerami w Węgrowie. W Siedlcach obwiniano aktora Józefa Żukowskiego i niejakiego Cywińskiego. Jeśli ci dwaj ostatni uciekli wraz z główną armią Dybicza za Bug, to Cichockiemu się nie udało. Kiedy na początku kwietnia wojska rosyjskie były w spiesznym odwrocie, on się opóźnił, umykając przy ich ariergardzie, i został pochwycony przez polskich ułanów. Aresztowanego zakuto w kajdany i odstawiono do dyspozycji Sądu Kryminalnego w Warszawie. Po rozprawie sąd ten skazał go na karę śmierci przez powieszenie. Za radą adwokatów Cichocki wniósł odwołanie do Rządu Narodowego, który skierował sprawę do sejmu.
Jak zapisał pamiętnikarz Henryk Golejewski, „Wina oskarżonego była kolosalna i jawna, a w sejmie powstańczym za Cichockim nie odezwał się ani jeden poseł i wyrok został zatwierdzony”. Jednak obwiniony nie dał za wygraną i złożył ponownie podanie do RN z prośbą o ułaskawienie. Sprawa wlokła się ponad miesiąc, gdyż RN znowu przekazał sprawę do sejmu. Jak wspominał Podlasiak Władysław Wężyk, „Miasto i Kluby gorszyły się postępowaniem sejmu i tym szczególnie, że sejm odwlekał ukaranie zdrajcy Cichockiego i po wielu ociąganiach – dopiero zmuszony przez opinię… go skazał”. Ostatecznie parlament odrzucił prośbę o ułaskawienie większością głosów i tylko na życzenie rodziny oskarżonego zamieniono powieszenie na ścięcie mieczem. 30 maja 1831 r. egzekucja została publicznie wykonana.
Więcej szczęścia miał dziedzic Korytnicy I. Sobieski. Aresztowany przez gen. Umińskiego i odstawiony do Warszawy, doczekał się przedawnienia. Jak zapisał P. Lelewel, „Przyjaciele jego, K. Czarnocki późniejszy dyrektor policji i L. Kamiński v-ce gubernator powstańczej Warszawy, wpływem swoim na gubernatora Krukowieckiego rzecz w odwłokę puścili”.
Tymczasem tereny Podlasia leżące poza linią frontu padły ofiarą cholery. 15-letni wówczas W. Wężyk tak zapamiętał sytuację w rejonie Łosic: „Okropna zaraza cholerą morbus nazwana, przez Moskali do Polski przyniesiona, zaczęła była rozpościerać się po okolicy z początkiem lata. Ludzie padali w polu wśród pracy, stawali się sinymi i we 24 godz. żyć przestawali. Często mieszkańcy chaty w ciągu dni kilku co do jednego wymierali, a ta chata, przed chwilą ludna i pełna życia, smutną i przestraszającą pustką wśród wioski stała. Płacz i lamenta dawały się słyszeć ze stron wszystkich. Lud po kościołach przez dnie całe śpiewał błagalne hymny, chodząc z procesją i żałosnym głosem wśród łkania wołając do Boga «Od powietrza, głodu, wojny, ognia, nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie!». Nędza i smutek ludu były straszne, a nieobecni po większej części w domach swoich obywatele nie mogli im nieść pomocy”.
Nieco dalej, w okolicy Międzyrzeca, w parafii Drelów, zmarły 84 osoby, a w samym Drelowie 29 osób. Oblicza się, że w Siedlcach straciło życie w wyniku epidemii kilkuset Żydów. Jednak i w tym trudnym czasie Bóg zesłał pociechę. Jak zapisał W. Wężyk, „Gdy zaraza zaczęła się szerzyć w Chotyczach i Łuzkach (wsiach należących do M. Kuszla) i już do Toporowa dochodziła, właścicielka tej wsi Karolina Wężykowa przejęta smutkiem początkowo dzień i noc płakała. Razu jednego wracając z pola, gdzie dzień cały między wieśniakami przebyła, wstąpiwszy do swego ulubionego ogródka ujrzała wiejską dziewczynę w nim pracującą, która cała sina bez życia prawie leżała. Zajęła się zaraz jej ratunkiem, zawołała ludzi dworskich, ale bojaźń zaraźliwej i śmiertelnej choroby zmniejszyła gorliwość służących w wypełnieniu rozkazu dziedziczki. Pani Karolina wszedłszy do swego domku rzuciła się na kolana, zaczęła się modlić gorąco, a wkrótce znużona smutkiem i całodziennym trudem w polu zasnęła. W ciągu tego dwugodzinnego odpoczynku przyśnił się jej jakiś nieznany staruszek, który kazał jej przyrządzić osobliwą receptę. Ocknąwszy się zaraz z wiarą spróbowała tego przepisu. Kazała zgotować miętę i dostawszy ze swojej domowej apteczki cynamonowego olejku 9 kropel w jedną szklankę mięty wlała przydając do tego łyżkę czerwonego wina i ten napój gorący wlała w usta współumarłej dziewczyny. Przez całą noc kazała nad nią czuwać, a nazajutrz doświadczyła niewypowiedzianej pociechy widząc ją zupełnie zdrową i proszącą, aby jej wolno było ucałować stopy Karoliny i udać się do przerwanej pracy. Tak skuteczne doświadczenie na kilku osobach powtórzone skłoniło Karolinę Wężykową do zlecenia swoim sługom, aby to lekarstwo nie w małych naczyniach, ale w wielkich kotłach ciągle w jej dworze gotowano, bo włościanie z wiosek odległych przybywali po nie z naczyniami, z wdzięcznością się rzucając pod jej stopy. Sama Karolina rozwoziła to lekarstwo po wioskach i wszędzie skutecznie do zdrowia współumarłych przyprowadzała. Lekarze przyjeżdżali do niej po radę, aby nauczyć się tego sposobu”.
Józef Geresz