Komentarze
Źródło: BIGSTOCK
Źródło: BIGSTOCK

Moja mieć wiara wielka

Pamięć ma to do siebie, że w najmniej oczekiwanym momencie przypomina wydarzenia, ludzi i zwroty, o których raczej zdawaliśmy się zapominać. Temu prawu podlega chyba każdy, więc także i ja. Wymienione w tytule zdanie ukułem natychmiast po przeczytaniu wystąpienia Benedykta XVI do duchowieństwa diecezji rzymskiej, jakie miało miejsce w czasie dorocznego spotkania na początku Wielkiego Postu.

Przypomniałem sobie bowiem jedną z postaci sagi George Lucasa „Gwiezdne wojny”, a mianowicie pochodzącego z planety Naboo sympatycznego, choć całkowicie nieposkładanego Jar Jar Binksa, który w wyniku zbiegu okoliczności robi niesłychaną karierę polityczną. Problem w tym, że ów „arystokrata” nie jest w stanie sformułować nawet jednego poprawnego gramatycznie zdania, a co dopiero zorientować się w skomplikowanej sytuacji galaktycznej. To właśnie dzięki jego wystąpieniu na forum senatu Wielki Kanclerz otrzymuje prerogatywy, które pozwalają na zaprowadzenie dyktatury oraz wycięcie w pień rycerzy Jedi – obrońców starej republiki. Bajka jak bajka, ale trzeba przyznać, że dobrze się ją ogląda. Czemuż jednak w mojej pamięci przywołana została właśnie ta postać? Otóż w czasie wystąpienia do rzymskiego duchowieństwa papież Benedykt XVI bardzo silnie zaakcentował „analfabetyzm religijny” współczesnych wierzących, także i pośród pasterzy Kościoła. To wystąpienie widzialnej Głowy Kościoła zdaje się bardzo ważne w kontekście zarówno zbliżającego się Roku Wiary, jak również wszelkich działań związanych z tzw. nową ewangelizacją, która jawi się jako zadanie stojące przed współczesnym Kościołem, a więc również przed nami.

To nie tylko problem składni

Przyznam się, że z wielkim zdziwieniem przyjmuję liczne inicjatywy, których celem jest próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak dzisiejszemu światu głosić Dobrą Nowinę. Nie dlatego, iżbym nie zdawał sobie sprawy z konieczności skutecznego przepowiadania, ile raczej przyczyną mojego zdziwienia jest fakt, że aby coś skutecznie głosić, należy to dobrze poznać. Trudności w mówieniu nie uniemożliwiły Mojżeszowi skutecznie przeprowadzić Boże zamysły względem Narodu Wybranego i jego ciemiężców w ziemi egipskiej. Orężem jego przeciw całej potędze faraona stała się prawda, poznana przez niego na pustyni u stóp gorejącego krzewu. Zwracając się do kardynałów, zebranych w Watykanie w czasie dnia modlitwy i refleksji Kolegium Kardynalskiego, papież zwrócił uwagę na konieczność przyjęcia prawdy jako znamienia skuteczności przepowiadania. W ostateczności to właśnie prawda jest tym, co niesiemy światu. Przyznam się, że z lekkim przekąsem skomentowałem wystąpienie jednego z purpuratów, który akcentował mówienie o Chrystusie z uśmiechem. Po prostu każdy akwizytor, wciskający mi jakiś kit, również uśmiecha się do mnie serdecznie i przekonuje, iż moje życie się odmieni po zakupie reklamowanego przez niego towaru. I trzeba przyznać, chociażby po wysłuchaniu niejednego wystąpienia zarówno duchownych, jak i świeckich, że znajomość prawd wiary w naszej społeczności eklezjalnej pozostawia wiele do życzenia. Prowadzi to do prób wytwarzania „miłej grupki”, która cieszy się swoją własną obecnością, a prawdy wiary pozostawia dowolności umysłów wierzących, które już dawno zapomniały podstawowych praw logiki. Dowodem może być pewien komentarz na początku Eucharystii, wyprodukowany przez dość znane wydawnictwo, z którego dowiedziałem się, iż „zebraliśmy się przy ołtarzu, by spotkać Jezusa”. Z radością dodałem w duchu od siebie: a za tydzień spotkamy się przy budce z piwem, bo może tam będzie nasz Zbawiciel. Nie wiedząc, w co się wierzy, tworzy się potworki lingwistyczne. Msza św. wszak to nie jest „five o’clock z Jezusem”.

Przyswoić sobie treść wiary

Papież kierując swoje słowo do duchowieństwa rzymskiego wskazał jednak nie tyle na konieczność ponownego nauczenia się zbiorów dogmatów czy też tez teologicznych. Ponieważ zdaniem Ojca św. najważniejszym zadaniem dzisiaj jest ponowne głoszenie orędzia zbawienia, czyli prawdy niezmiennej, źródeł kryzysu wiary należy szukać w kontekście kulturowym, przenikającym również do wspólnoty Kościoła. Analfabetyzm religijny sprawia, iż w ramach współczesnej kultury „wierzący pozwala się unosić na falach świata i nie jest w stanie jako dorosły kompetentnie i z głębokim przekonaniem wyłożyć filozofii wiary, jej wielkiej mądrości, jej racjonalności, by otworzyć również oczy innych, otworzyć ich oczy na to, co jest prawdziwe i piękne w świecie”. Obserwując chociażby współczesną edukację można zauważyć tworzenie się swoistego schematu opozycji poznawanej wiedzy i życia praktycznego. Można zaryzykować twierdzenie, iż sławetna wśród studentów zasada 4 razy Z (zakuć – zdać – zapić – zapomnieć) znajduje swoje pokłosie kulturowe również pomiędzy wierzącymi. Choć wiele poświęcamy sił i czasu na katechizację, to jednak ów schemat kulturowy sprawia, że jest to cokolwiek trud daremny. Warto zwrócić uwagę na to, iż dzisiaj nawet duchowieństwo rezygnuje z argumentacji religijnej na rzecz jakichś socjologiczno – psychologicznych komunałów lub też deklinacyjno – koniugacyjnych tłumaczeń, nie mówiąc już o łzawych przykładach i tanich paradoksach. Dowolność etyczna, która stała się już faktem w społeczności Kościoła, choć pozornie wyganiana ożogiem, ma swoją podstawę w właśnie w miałkości wiedzy religijnej, którą traktuje się jako balast lub w najlepszym wypadku jako dodatek do życia. Może dlatego półki księgarni katolickich okupują dzisiaj poradnik o 1000 sposobach na szczęście zamiast poważnych traktatów teologicznych.

Wpędzeni w areopag współczesności

Wydaje mi się ponadto, iż jednym z zasadniczych elementów współczesnej erozji przyswajania sobie treści religijnych jest również i to, że jako wspólnota wierzących daliśmy się wpędzić siłą na „światowy rynek idei”. Tłumaczymy sobie, że musimy konkurować z koncepcjami obecnymi w świecie, aby przyciągnąć ludzi do Chrystusa. Tymczasem chrześcijaństwo nie jest jedną z wielu prawd. Ono jest jedyną prawdą. Apostołowie doskonale opanowali zasadę „strząsania prochu z sandałów”, gdy ludzie odwracali się od głoszonej przez nich prawdy. Benedykt XVI zdaje się mieć rację, że gruncie rzeczy chodzi o coś innego: „Pycha to arogancja, która chce przede wszystkim władzy, dba o pozory, chce dobrze wypadać w oczach innych, być kimś, coś znaczyć, nie chce podobać się Bogu, ale sobie, i być przez innych akceptowana, czy w istocie, wielbiona przez innych. (…) Pokora to przede wszystkim prawda, życie w prawdzie, poznawanie własnej małości. Uczmy się tego realizmu: nie chcieć dobrze wyglądać, ale podobać się Bogu.”. Tylko trzeba wiedzieć, w jakiego Boga się wierzy.

Ks. Jacek Świątek