Znieczuleni na śmierć
Umieranie zwykle wygląda podobnie. Ma bladą twarz, wytrzeszczone oczy, pot na czole i wyostrzone rysy. Śmierć najczęściej przychodzi nocą albo nad ranem.
Joasia, 30-letnia pielęgniarka z dużego warszawskiego szpitala, widziała twarze umierających wiele razy: na oddziale, w snach i w metrze, kiedy po dyżurze wracała do domu.
Umieranie, jak twierdzi Asia, bywa lepsze i gorsze. To lepsze pamięta z podlaskiej wsi, na której się urodziła. Jej dziadek odchodził w domu, trzymając bliskich za rękę. Przyjechało też pogotowie, a lekarz obiecał, że w szpitalu przedłużą życie o kilka dni. Mimo to rodzina postanowiła: dziadek umrze w domu. Bliscy byli przy nim do samego końca, a po śmierci razem odmówili różaniec. – Tu jest inaczej. Czasami, mimo młodego wieku, myślę sobie, jak bardzo nie chciałabym umierać w takim miejscu – mówi 30-latka.
W szpitalnej sali, gdzie umiera ponad połowa Polaków.
Strach większy niż człowiek
Z różnych badań wynika, że ludzie chcieliby umierać w domu. Wiele rodzin boi się jednak śmierci i w ostatnich dniach zawozi bliskiego do szpitala. Koniec życia stał się tak wstydliwy i niewygodny, że wypychamy go jak najdalej z naszego otoczenia. Stosujemy strategię, która w biznesie nazywa się outsourcingiem. Umierających powierzamy opiece szpitali i hospicjów, umarłych – wyspecjalizowanym firmom pogrzebowym, zwłokami zaś zajmują się coraz bardziej wyrafinowane technologicznie maszyny. Miejsce emocji zajmuje chłodna ekonomiczna kalkulacja.
– Widziałam na oddziale wiele śmierci, ale tamtej nigdy nie zapomnę – wyznaje Joanna. ...
Jolanta Krasnowska