Lustereczko, powiedz przecie…
Jak się dalej potoczyły losy pięknej królewny, wszyscy wiemy. Problem w tym, że dziś nie można kupić w sklepie takich magicznych sprzętów. Są za to sondaże.
Te publikowane, publicznie analizowane to jedynie czubek góry lodowej. Partie polityczne zamawiają je codziennie. Sondaże towarzyszą ważnym decyzjom politycznym. Poprzedzają plany wszelakich zmian – na zasadzie „co by było, gdyby…”. Są nagrodą za wstrzelenie się w oczekiwania potencjalnych wyborców, powodem dumy albo wręcz przeciwnie: przyczyną zgryzoty sztabu pijarowców. I tylko jedno w tym całym zgiełku umyka: dobro ludzi, którzy mają prawo oczekiwać, że wybrańcy narodu jednak zatroszczą się o nich w pierwszej kolejności, zamiast wkładać maksimum wysiłku w troskę o własny wizerunek. Pewnie tak jest na całym świecie, skoro na kampanie wyborcze, oprawę medialną wyborów, potem zaś na właściwe prezentowanie procesu sprawowania władzy wydaje się grube miliony. Polska nie jest wyjątkiem. Tylko co z tego?
Syndrom złej macochy to nie tylko problem polityków. Pokusa, aby wypaść jak najlepiej – w świecie, gdzie o sukcesie decydują agencje reklamowe, strategie promocyjne – jest na tyle silna, że ulegają jej także inni. W magicznym lustereczku sondaży przeglądają się samorządowcy, handlowcy, nauczyciele, rodzice. Śmiem twierdzić, że także duszpasterze. Zmiany mentalnościowe w umysłach ludzi (dotyczy to także sfery duchowej) doprowadziły do tego, że na piedestał została wyniesiona kategoria „fajności”. Jeżeli coś w niej się nie mieści, nie jest warte uwagi. Swego czasu rekordy popularności bił premier Kazio Marcinkiewicz (ten od „yes, yes, yes!” i pięknej Izabel), w jego ślady poszedł obecny szef rządu. Przez rozgrzane do czerwoności sondażownie zaczęły płynąć rzeki materiałów pomocnych w planowaniu działań, serwowaniu kolejnych obietnic, ustalania strategii rządzenia. Kiedy minister ma wyjść przed kamery, a kiedy schować się w mysią dziurę? Czy wystarczą zdawkowe smsy, rozesłane do posłów z informacją, co mają mówić dziennikarzom, czy konieczne będzie mocniejsze uderzenie: wygenerowanie zasłony dymnej w postaci „wrzutki”, dzięki czemu uda się niepostrzeżenie przepchnąć niepopularną ustawę bądź ukryć porażkę? Cel jest jasny i oczywisty: lustereczko musi utrzymać na zadowalającym poziomie mniemanie o sobie. Debeściaki nie mogą pozwolić sobie na obniżenie lotów. Koszty nie grają roli.
Rzecz w tym, że igrzyska, choćby najdłuższe, kiedyś muszą się skończyć. Trzeba powrócić do rzeczywistości, zakasać rękawy i zatroszczyć się o chleb. A to niekoniecznie musi być fajne. I tu dochodzimy do istoty rzeczy: wszystko, co ma jakąkolwiek wartość, kosztuje. Przekonanie, że jakikolwiek fragment rzeczywistości można zbudować łatwo, lekko i przyjemnie, jest bajką. Dotyczy to nie tylko sfery materialnej, ale także rzeczywistości duchowej. Daje się dziś zauważyć wielkie parcie na Kościół, aby obniżyć wymagania co do osób przygotowujących się np. do chrztu dziecka czy narzeczonych chcący zawrzeć sakrament małżeństwa. Ma być fajnie! Ludzie robią wielkie oczy ze zdziwienia, gdy się dowiadują, że wymaga się od nich głębszego przygotowania, zrozumienia spraw, w których mają uczestniczyć. Ksiądz staje się wrogiem nr 1. („Bo się czepiacie!” „Bo odpędzacie ludzi do Kościoła!” itp.).
Ważne, aby się wtedy nie ugiąć. Pokusa lustereczka staje się kusząca także dla nas. Najważniejsze jest chyba to, aby zawsze, niezależnie od trendów, robić swoje. Nawet jeżeli wizerunkowo nie przełoży się to na serie zachwytów, „ochów’ i „achów”. Czas zweryfikuje, co ma prawdziwą wartość.
Ks. Paweł Siedlanowski