Wam, obywatelu, się ustrój nie podoba!
W 1989 r. utworzył Młodzież Wszechpolską, nawiązującą swoją nazwą do przedwojennego Związku Akademickiego „Młodzież Wszechpolska”. Najpierw był jej prezesem, zaś w 1994 r. otrzymał funkcję jej prezesa honorowego. Był członkiem Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego i Stronnictwa Narodowego, którego działacze w 2001 r. tworzyli Ligę Polskich Rodzin. W roku 1993 starał się o mandat poselski z listy Unii Polityki Realnej, cztery lata później współtworzył Narodowo-Chrześcijańsko-Demokratyczny Blok dla Polski. Ma za sobą już funkcje parlamentarne i rządowe. A któż nie pamięta dzisiaj o jego koalicji z nieżyjącym Andrzejem Lepperem przeciwko rządowi Jarosława Kaczyńskiego, która cokolwiek zbliżyła go do ówczesnych stanowisk partii Donalda Tuska. Jednakże jego ostatnia deklaracja, wygłoszona w czasie Narodowego Święta Niepodległości, gloryfikująca prezydenta Komorowskiego i piętnująca jego własną organizację, wręcz dziecię zrodzone w bólach pierwszych miłosnych podrygów wolności, tzn. Młodzież Wszechpolską, jest woltą, o której nie śniło się nawet Einsteinowi, gdy zgłębiał meandry teorii względności. Lecz w tym szaleństwie jest jakaś metoda.
Osłupienie moje, że to się nazywa ustrojem…
Nie wiem, czy Państwo pamiętają, ale jednym z głównych zarzutów przeciwko partii Jarosława Kaczyńskiego, lecz nie tylko, który ostatnio został przypomniany w dość ciekawej formie przez Donalda Tuska, deklarującego niemożność życia w jednym kraju z liderem PiS i jego zwolennikami, był zarzut o kwestionowanie ustroju III Rzeczpospolitej. Zarzut ubrany w słowną formułę oskarżenia o niesystemowość tejże formacji. W pierwszej chwili można oczywiście stwierdzić, że po prostu przeciwnicy zarzucają prezesowi et consortes, iż nie chcą wejść w układ kolesiowski i doskonale prosperować w ramach stanowionego, chociażby w czasie „konsultacji społecznych” na cmentarzu, prawa. Jednakże gdy ów „system” nazwiemy ustrojem, wówczas można zobaczyć zupełnie inne rozumienie owego zarzutu, niekoniecznie tak trywialne, jak zdawałoby się na pierwszy rzut oka. David Easton, formułując teorię systemów politycznych, zwrócił uwagę, że system polityczny jest strukturą złożoną, obejmującą w sobie trzy zasadnicze elementy: wspólnotę polityczną, reżim polityczny oraz instytucje polityczne. W jego rozumieniu system polityczny to proces dwustronnego przepływu informacji i energii pomiędzy otoczeniem społecznym a władzami. Jest to więc ogół organów państwowych, partii politycznych oraz organizacji i grup społecznych, uczestniczących w działaniach politycznych w ramach danego państw, a także ogół podstawowych zasad i norm, ustanawiających i regulujących wzajemne stosunki między tymiż strukturami. Jest to więc po prostu sposób funkcjonowania państwa. Ten sposób jest na czymś jednak oparty, a mianowicie na uznaniu zależności i relacji pomiędzy ludźmi. Mówiąc po prostu – na traktowaniu w taki bądź inny sposób człowieka. Podstawą zgodności lub nie na daną organizację życia społecznego jest zatem określona antropologia, czyli postrzeganie człowieka.
Ulubieńcem był szefa centrali…
Ten dość długi wstęp był jednak konieczny, by choć trochę zrozumieć, na czym polega zarzut antysystemowości jednych, a co za tym idzie wspólnoty systemowej drugich. Systemowość nie jest tylko wynikiem gry interesów, co zresztą potwierdzają działania i wypowiedzi osób z tzw. lewej i prawej strony naszej sceny politycznej, ale przede wszystkim jest przyjęciem określonego sposobu interpretowania człowieka w ramach społeczności politycznej. Radosny proces wyciągania z politycznego niebytu takich postaci, jak właśnie Roman Giertych czy Michał Kamiński, nie mówiąc już o Aleksandrze Hallu, którzy w iście wojskowym ordynku stanęli u boku obecnego prezydenta w czasie zorganizowanego przezeń przemarszu ulicami stolicy w ostatnią niedzielę, nie jawi się jako tylko iluzoryczne iszczenie marzenia o jakiejś jedności narodowej, lecz jest po prostu owym osławionym „domykaniem systemu”, dzięki czemu każdy obywatel będzie miał przynajmniej pozornie możliwość wyboru opcji, przy niezmiennych i utrwalonych granicach wolności. No właśnie – wolności. Mówiąc po prostu, każdy z nas będzie mógł się cieszyć dowolnością, ale o tyle, o ile przyjmie ograniczenia, wyznaczone odgórnie. I to nie tylko ograniczenia wynikające z regulacji życia społecznego (w końcu chociażby kodeks ruchu drogowego jest potrzebny jako regulacja sposobu poruszania się po drogach), ale raczej ograniczenia w sferze ideowej, regulujące sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. To, co obecnie wyprawia się chociażby w sferze związanej z etyką (sam honorowy prezes wszechpolaków doznał olśnienia, gdy idzie o związki partnerskie jednopłciowe) jest tylko odpryskiem owego „systemu”. Na marginesie pozostawić należy różne kombinacje geopolityczne (wszak zachwyt opcją, jeśli nie prorosyjską, to przynajmniej panslawistyczną, w poglądach obecnego prezydenta, jak i Romana Giertycha jest cokolwiek widoczny).
Mięsem ciskać zacząłem potwornym, nie golonką, niestety…
Proponowany nam „system” ma u swoich korzeni właśnie moment wykluczenia. Każdy z nas oczywiście może być zdania, że wchodząc do czyjegoś domu, należy przyjąć zasady nim rządzące. Ale to nie tylko kwestia etykiety czy manier. Proponowanie bowiem ujednolicenia myślenia jest cokolwiek totalitarne. Sam zresztą śmieję się z zarzutów chociażby rasizmu stawianych wobec takich czy innych osób życia społecznego. Wszak każdy z nas, choć uznaje wspólnotę gatunkową psów, to jednak rozróżnia poszczególne rasy, i nie każe pudlowi polować na wilki czy ratlerkowi ciągnąć sanie po bezkresnych polach lodowych, bo ten po prostu do tego się nie nadaje. I nikt nie mówi, że jeden czy drugi pies jest gorszy, ani nie wyrzuca danej rasy poza margines. Bo to nie jest nietolerancja, tylko zdrowy rozsądek. Tymczasem „systemowość” zdaje się jawić jako nowy totalitaryzm. Jeśli pamiętacie Państwo komedię „Seksmisja”, to przypomnijcie sobie ściganie mieszkających w zakamarkach kopalni osób niezadowolonych z panującego systemu. Można twierdzić, że starano się zniszczyć owo siedlisko, ponieważ nie chciało uznać, że Kopernik była kobietą. Otóż nie! Niszczone je dlatego, że mieszkający tam chcieli mieć prawo do własnego myślenia i nie godzili się na system z Ekscelencją w tle. Co ciekawe, z Ekscelencją, która obie cokolwiek (wbrew własnej naturze) przyprawiała.
Ks. Jacek Świątek