Śmieciami w singli
Przyszłość Polaków nie rysuje się w różowych barwach. Z każdym rokiem będzie nas coraz mniej. Demografowie biją na alarm hasłem: „zastępowalność pokoleń jest zagrożona”. Oznacza to, że mniej rodaków się rodzi, niż odchodzi do wieczności. A mówiąc jeszcze inaczej – pojawia się niepewność, czy osób płacących podatki na ubezpieczenia społeczne będzie w przyszłości wystarczająco dużo, by pokryć świadczenia emerytalno-rentowe. Prawdopodobnie przy utrzymującym się stanie rzeczy czeka nas już tylko katastrofa finansowa, społeczna i polityczna. Co na to politycy? Oczywiście nawołują do mnożenia się, przy okazji proponując różne rozwiązania prorodzinne, czyli wspierające dzietność. Wciąż jednak mało atrakcyjne i skuteczne, by ogłosić narodzinowy boom.
Do tego stopnia nieefektywne, że jakiś czas temu powróciła nawet kwestia opodatkowania tych, którzy nie spieszą się z założeniem rodziny. Znane w czasach PRL „bykowe” płacili kawalerowie po 30 roku życia. Pojawiły się więc propozycje, aby obecnie uiszczali je wszyscy bezdzietni, bez względu na płeć, a nawet stan cywilny. Zwolennicy powrotu do przeszłości argumentowali to tym, że ludzie wychowujący dzieci nie dość, że ponoszą tego wysokie koszty, to poza wydatkami i wyrzeczeniami są w jeszcze gorszej sytuacji emerytalnej z powodu okresów nieskładkowych. Możemy się domyślać, iż podatek od nieposiadania dzieci miałby zastąpić dotychczasowe mało skuteczne środki zachęcania do posiadania potomstwa. Ale póki co pomysł poszedł do kosza.
Mało kto by pomyślał, że w walce z bezdzietnością mogą pomóc nowe zasady dotyczące gospodarki odpadami. Wszystkie gminy muszą podjąć decyzję, w jaki sposób naliczać śmieciowy podatek od swoich mieszkańców. Ustawodawca przewidział kilka wariantów, z których każdy kolejny jest bardziej absurdalny niż poprzedni: od gospodarstwa domowego, ilości zużytej wody czy metra kwadratowego mieszkania. Wśród proponowanych opcji nie znalazła się niestety najbardziej rozsądna i sprawiedliwa, a mianowicie za faktyczną ilość wyprodukowanych śmieci. Z sondy przeprowadzonej przez „Gazetę Prawną” wynika, że Warszawa chce wprowadzić stawki od powierzchni lokalu, Lublin prawdopodobnie od zużycia wody, a Poznań od liczby osób zamieszkujących lokal. Gdańsk rozważał metodę wodną, po czym urzędnicy zaczęli się skłaniać ku powierzchniowej, a ostatnio są za ryczałtem. Szczecin i Łódź pozwalają mieszkańcom zagłosować, który wariant wolą.
Za mieszkańców Siedlec natomiast zadecydował samorząd. Jego decyzja może stać się strategicznym elementem w polityce prorodzinnej. Daje ona bowiem pstryczek w nos osobom samotnym, biorąc jednocześnie pod ochronę rodziny wielodzietne. A to wszystko dzięki ustaleniu opłaty od metra kwadratowego mieszkania. Wraz z wprowadzeniem nowych przepisów może się okazać, że nieposiadanie rodziny jest bardzo kosztowne. Taki rozwój wypadków zmotywuje zatem niejednego singla do znalezienia kogoś, dzięki czemu uda się podzielić jedną stawkę od metra na dwie głowy. Nieważne przecież bowiem, ilu nas jest – śmiecić możemy do woli, płacić tyle samo. A skoro tyle samo, to czemu mamy robić to w pojedynkę?
Kiedy natomiast ktoś zapyta, czy mamy kogoś na utrzymaniu, możemy śmiało odpowiedzieć: sejm, senat i miliony urzędników!
Kinga Ochnio