Rozmaitości
Źródło: MORGUEFILE
Źródło: MORGUEFILE

Pożycz pan trochę prądu…

Każdy kierowca wie, że w bagażniku samochodu warto mieć przewody. Pozwalają one „podleczyć” rozładowany akumulator.

„Pożyczka prądu” uważana jest za najmniej ryzykowną formę awaryjnego rozruchu auta. A z taką niespodzianką, jaką jest rozładowany akumulator, musi liczyć się każdy z kierowców.

Akumulatorowe czary-mary

Tej przygody, która zdarzyła się w Mińsku Mazowieckim, pani Gabriela nie zapomni prędko. Jako świeżo upieczony kierowca wybrała się autem swego narzeczonego na zebranie w centrali zatrudniającej ją firmy. Kiedy po trwającym cztery godziny spotkaniu wróciła na parking, okazało się, że samochód „nie pali”. – Spanikowałam, bo nie miałam pojęcia, gdzie szukać przyczyny. Ręce mi się dosłownie trzęsły, kiedy raz po raz przekręcałam kluczyk – bez skutku – opisuje swoje zmagania. – Z pomocą przyszedł mi zupełnie obcy kierowca. Orzekł, że zostawiłam samochód z włączonymi światłami. A potem szybko podładował akumulator, dzięki czemu mogłam wrócić do domu. W moim odczuciu – osoby kompletnie nieobeznanej z techniką – w parę minut za pomocą przewodów zakończonych „krokodylkami” zrobił takie czary-mary – wspomina.

Zima w ryzach trzyma

Wprawdzie zimą jeździmy z reguły spokojniej niż latem, jednak niższe obroty silnika nie przekładają się w tym przypadku na mniejsze zapotrzebowanie na prąd. To proste: kiedy słupek rtęci spada poniżej zera, zmniejsza się sprawność akumulatorów, a alternatory często nie są w stanie sprostać zwiększonemu zapotrzebowaniu auta na energię elektryczną. Każdy dodatkowy włączony odbiornik oznacza większe jej zużycie – ale po prostu nie da się zrezygnować z ogrzewania tylnej szyby czy podkręcenia dmuchawy nawiewu. Dlatego niesprawny akumulator nie powinien nikogo dziwić.

Żeby nie dać się zaskoczyć, w momencie gdy wiemy, że akumulator się rozładowuje, trzeba podłączyć go do baterii. Z akumulatorem rozładowanym „do cna” nie da się zrobić zbyt wiele, a jego „reanimacja” będzie miała doraźny charakter. Im niższa temperatura, tym większe ryzyko, bo w rozładowanej baterii elektrolit może zamarznąć!

Kable plus „krokodylki”

Metoda rozruchu „na popych” uważana jest za sposób dość inwazyjny. Lepiej zaopatrzyć się w przewody rozruchowe i korzystać z nich w razie potrzeby. Nie musi być to „wypasiony” sprzęt, trzeba tylko pamiętać, że solidniejszych przewodów, a dokładnie: grubszego kabla miedzianego, potrzebuje rozruch diesla.

Starzy kierowcy mówią, że zabieg „pożyczania prądu” jest prosty i nie wymaga szczególnych umiejętności, a jedynie ostrożności. Na uwadze trzeba mieć zachowanie właściwej kolejności podłączania przewodów i uważać, żeby nie doszło do zwarcia.

Ładujemy!

Ustawiamy samochód „dawcy” blisko „biorcy”, aby można było swobodnie połączyć dwa akumulatory. Wyłączamy silnik w sprawnym samochodzie. Akumulatory łączymy równolegle: plus z plusem, minus z minusem; najpierw podłączamy dodatni biegun w sprawnym akumulatorze. Trzeba uważać, żeby nie dotknąć drugim końcem kabla jakiegoś metalowego elementu samochodu, bo wywołamy zwarcie. Drugi przewód łączymy z ujemnym biegunem sprawnego akumulatora, a drugiego końca nie łączymy z rozładowaną baterią, tylko z metalowym elementem silnika. Połączenie z drugim biegunem akumulatora grozi wybuchem – iskry na stykach przewodów mogą spowodować zapalenie wydobywających się z akumulatora gazów. Przewody powinny być tak ułożone, by nie wkręciły ich obracające się części silnika.

Kolejnym etapem jest uruchomienie sprawnego auta, a po chwili – drugiego pojazdu. Po uruchomieniu auta przewody odłączamy w odwrotnej kolejności: najpierw minus, a potem plus.

KL