Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Unitom winniśmy pamięć

Wśród dziesiątków dokumentów i zdjęć w teczce z materiałami dotyczącymi części rodziny zesłanej na Syberię jest też mapka. Andrzej Teleon zaznaczył na niej te 3,5 tys. km - drogę, jaką ze Żminnego pod Parczewem do Czelabińska, tuż za Ural, przebył jego pradziadek z braćmi i rodzinami.

Kilka lat temu A. Teleon, parczewianin, wspólnie z mieszkającym w Olsztynie kuzynem zaczął szukać materiałów do drzewa genealogicznego. – O wątku unickim w naszej rodzinie wiedzieliśmy wcześniej, ale mało – tylko tyle, ile zapamiętaliśmy z opowieści naszych ojców, urodzonych na Syberii – tłumaczy A. Teleon. Dopiero przy okazji poszukiwań korzeni prawnukowie Jana – unity dowiedzieli się, że dawne dzieje trzeba przeanalizować głębiej.

Wygnańcy

Pradziadek Jan (ur. 1837 r.) był właścicielem 50-morgowego gospodarstwa w Żminnem. Miał siedmioro dzieci. Jego rodzina należała do unickiej parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Parczewie. Według spisu dokonanego w 1859 r. parafia ta liczyła 1661 osób, z czego 141 stanowili mieszkańcy Żminnego.

Kiedy w 1867 r. rząd rosyjski przystąpił do ostatecznego rozprawienia się z unitami, z cerkwi usunięto monstrancję, organy, ołtarze, zabroniono też odprawiania nabożeństw po polsku. Najokrutniejsze represje rozpoczęły się w listopadzie 1872 r. Unici nie pozwolili proboszczowi unickiemu ks. Michałowi Zatkalikowi odprawić prawosławnego nabożeństwa. Do swojej cerkwi nie wpuścili również popa. Do Parczewa przyjechał wówczas naczelnik powiatu włodawskiego płk Tur. Wierni tłumnie zebrali się wokół cerkwi, modlili się i śpiewali pieśni. Broniąc do niej dostępu, kładli się krzyżem. Wojsko zaczęło tratować leżących i bić. Żołnierze zapędzili ludzi do żydowskiej bożnicy i tam ich zamknęli. Powiązanych mężczyzn odstawiono następnego dnia do więzień we Włodawie, Białej Podlaskiej i Siedlcach. Do obrony cerkwi stanęły wtedy kobiety. Na polecenie naczelnika żołnierze wyciągali je za włosy, kopali, bili nahajkami. Wskutek pobicia kilka z nich zmarło, m.in. żona Franciszka, brata Jana, która osierociła pięcioro dzieci.

Wsławił się ucieczką

Jan Teleon namawiał okoliczną ludność do tego, by nie wyrzekać się wiary i polskości. Za swoją postawę został aresztowany w wieku 38 lat i osadzony w więzieniu w Siedlcach. W 1875 r., na św. Szczepana, wraz z innymi 275 opornymi, pierwszym transportem został zesłany do guberni chersońskiej w Rosji. Janowi udało się jednak zbiec. W 1887 r. wrócił do domu. Został jednak wytropiony i schwytany, a opis tego wydarzenia znalazł się w książce Władysława Smoleńskiego „Z domu niewoli”, wydanej w Paryżu w 1891 r. „Policya potrafiła zbiega wytropić, schwytała go w nocy i sprowadziła do chaty. Na wieść o tym zbiegł się tłum, ktoś z rezolutniejszych zgasił świecę, z czego korzystając Telechoń [Jan Teleon] wyskoczył oknem i zaczął uciekać. Strażnicy poczęli strzelać: jeden trafił uciekającego kulą w krzyż, inni powalonego rąbali szablami po głowie. Chłopi rozpędzili strażników, Telechoniowi dla zatamowania upływu krwi zasypali rany piaskiem, włożyli na wóz i wieźli (…) do doktora zamieszkałego w Parczewie. (…) Obława policyi ujęła następnego dnia wszystkich i sprowadził do Radzynia” – czytamy.

Pod osłoną nocy do Żminnego zajechały wozy. Rodzinę Jana – żonę Helenę, synów: Ignacego, Teodora, Andrzeja, Grzegorza, Sylwestra, Mikołaja oraz córkę Katarzynę – przewieziono do więzienia w Siedlcach, następnie – już wraz głową rodziny – do Białej Podlaskiej. Tutaj zakuto ich w kajdany i załadowano do pociągu wraz z innymi unitami. Wysłano wówczas na Syberię 24 rodziny z powiatów: włodawskiego, bialskiego, radzyńskiego, konstantynowskiego oraz sokołowskiego – te, których ojcowie bądź dziadowie zesłani byli 12 lat wcześniej. 130 osób dowieziono do Jekaterynburga, skąd przez 12 dni więźniowie szli pieszo do wsi Lutersko w powiecie Czelabińsk. Czekało na nich 20 domów, do których zgodzili się wejść dopiero po obietnicy złożonej przez gubernatora, że będzie się starał, aby wrócili do Polski.

37 lat na Syberii

Jan otrzymał pracę w kopalni uranu. Zmarł dwa lata po śmierci żony, mając 62 lata. Synowie i córka założyli własne rodziny, poślubiając Polki i Polaków, z którymi zesłani byli na Sybir tym samym transportem. Teodor ożenił się z Apolonią Osikowską i miał dwoje dzieci: córkę Walerię (1904-1976) i syna Edwarda (1908-1993), a zamieszkał w mieście Złatoust. Jak większość braci pracował na kolei – był maszynistą. Dzieci uczyły się w rosyjskiej szkole, ale w domu kazano im mówić i pisać po polsku.

W 1921 r., po traktacie ryskim kończącym wojnę polsko-bolszewicką, nadarzyła się okazja powrotu do Polski. Po 37 latach pobytu na Syberii w latach 1922-24 ci z Teleonów, którzy przeżyli, wrócili do ojczyzny. Do Żminnego przyjechało czterech synów Jana wraz z rodzinami: Ignacy, Sylwester, Andrzej, Mikołaj. Katarzyna z rodziną osiadła w Lubence. Ponieważ Teodor zmarł w 1918 r., jego dziećmi zaopiekował się bratem Apolonii – Aleksander Osikowski, który zamieszkał w Łomazach.

Majątek rodzinny Teleonowie odzyskali z pomocą właściciela majątku w Żminnem, długoletniego sędziego pokoju Aleksandra Łubkowskiego, po trzy lata trwającym procesie sądowym.


Prawdziwe bogactwo to historia naszej rodziny

PYTAMY Andrzeja Teleona z Parczewa

Kompletowanie materiałów do drzewa genealogicznego przerodziło się w pasję szukania śladów unitów…

Poza dokumentami związanymi z historią rodziny, szukam wszelkich publikacji o unitach. Dzięki Federacji Bibliotek Cyfrowych wiele z nich jest dostępnych w internecie. Czytam je, zbieram, kopiuję. Ostatnio udało mi się kupić książkę ks. Jana Urbana „Wśród Unitów na Podlasiu”.

Rodzinne pamiątki chciałbym w przyszłości oddać do muzeum. Materiały, które udało mi się zgromadzić, chętnie przekażę komuś, kto podjąłby się nowego opracowania historii unitów parczewskich. Ich głęboka wiara zasługuje na uznanie. Presji uległo wielu księży unickich, przechodząc na prawosławie. Chłopi, prosty lud, ginęli, a nie odstępowali od wiary.

A co z wiedzą, jaką już macie o swoich przodkach unitach?

Chcemy skompletować wszystkie dostępne materiały i wydać, a przy okazji „wyprostować” nieścisłości związane z nazwiskiem. Bracia mojego taty po powrocie z Syberii, po otrzymaniu obywatelstwa polskiego, zmienili w sądzie nazwisko Teleguj na Teleon. Przypuszczenie, że wrócili do wcześniejszej formy nazwiska, było związane z teorią, której nie udało się poświadczyć, że protoplastą rodu był Francuz, być może uczestnik kampanii napoleońskiej.

Badając historię rodziny, sięgnęliśmy do 1741 r. Nie mamy dowodów, że Jakub, którego akt małżeństwa został wówczas spisany w Czemiernikach, należał do naszego rodu. Nie wiemy, jak nazywali się rodzice prapradziadka Wawrzyńca, brakuje nam więc potwierdzenia ciągłości rodu. W kolejnych pokoleniach funkcjonują dwie formy nazwiska: Telechoń i Teleguj. Nazwisko Teleguj podaje ks. W. Chotkowski w listach orenburskich. Jednak w książce „Z domu niewoli” pradziadek Jan, który zasłynął z ucieczki, występuje już jako Telechoń. W „Martyrologium” ks. Józefa Pruszkowskiego na liście osób wywiezionych pojawia się nazwisko Teleccy. W publikowanej w internecie „Historii unitów parczewskich” mowa jest już o Terleckich. Pewność, że w tych wszystkich publikacjach chodzi o naszą rodzinę, opieramy na dokumentach.

Czy są takie, do których nie udało się jak dotąd dotrzeć?

To np. akty zgonu czy akty małżeństwa z XIX w. Cerkiew unicka w Parczewie w okresie międzywojennym została rozebrana. Nie wiadomo, jaki los spotkał teczki z aktami parafialnymi. Brakuje też dokumentu potwierdzającego datę powrotu mojego taty do Polski. Określamy ją na podstawie pisma z 1982 r., w którym Kazimiera Łubkowska, córka właścicieli ziemskich ze Żminnego potwierdza, że po powrocie do Polski mój tata i stryjowie pracowali w majątku jej rodziców.

Co ciekawe, zaledwie dwa lata temu zdobyłem dokument z Archiwum Akt Nowych w Warszawie poświadczający bezpośrednio, że Teleonowie byli na Syberii. To datowana na 17 sierpnia 1917 r. prośba rodzeństwa – dzieci Jana, „wygnańców za wiarę” – o rekompensatę za skonfiskowany przez zaborcę majątek, kierowana do centralnego komitetu obywatelskiego w Petersburgu. A z parafii w Czelabińsku otrzymałem niedawno e-mailem informację o spisanych tam aktach chrztu Telegujów. Zachowała się też oryginalna metryka chrztu cioci Walerii.

Nieocenionym źródłem wiedzy o zesłanych unitach są tzw. listy orenburskie. 80 z nich wydał ks. Władysław Chotkowski w 1893 r. jako „Listy unitów wygnanych do Orenburgskiej Guberni”, jednak z pominięciem dat, nazwisk, nazw miejscowości. Ustaliliśmy, że ich oryginały znajdują się w Bibliotece Jagiellońskiej. Być może są tam także listy pisane przez naszych dziadków. Nie podjąłbym się jednak szukania śladów na własną rękę, bo to zadanie dla specjalisty.

Pański tata miał świadomość, jak ważne miejsce w historii zajmą unici?

Na pewno, zresztą jego życie też kryło sporo bolesnych wspomnień. Babcia Helena zmarła niedługo po urodzeniu go. Dziadek miał wprawdzie drugą żonę, jednak gdy wracała ona do Polski, nie wzięła ze sobą pasierbów. Trudno opisać to, co przeżywał wtedy 12-letni chłopak. Miał wracać z wujkiem. Kiedy okazało się, że rodzina nie chce zabrać do Polski starszej o cztery lata Walerii, tata powiedział, że zostaje z nią. Ostatecznie wrócili oboje. Przywieźli z Uralu m.in. metalową szkatułkę. To najcenniejsza z pamiątek, które ocalały. Dodam jeszcze, że ciocia Waleria była osobą bardzo wierzącą, oddaną Bogu. Należała do Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa, znanego wśród potomków unitów. Popularyzowała je w środowisku lubelskim.

Ci, którzy powrócili z Syberii, utrzymywali kontakt, spotykali się. Mój tata jak oka strzegł dokumentów, które przywiózł ze sobą. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zgłębianie tematu, poszukiwanie materiałów i rozpowszechnianie wiedzy. Był prostym człowiekiem, musiał utrzymać dom i siedmioro dzieci. Najmował się do pracy jako ogrodnik. Rodzicom żyło się ciężko.

Macie Państwo za to ciekawą historię rodzinną…

Każdy ma. My też nie wiedzieliśmy, że nasza kryje takie bogactwo.

Monika Lipińska