Pani wie, że nic się nie da zrobić…
Załóżmy, że pracownik powraca po urlopie do pracy. Pracodawca powinien więc w pierwszym dniu pozwolić, aby swoje zadania wykonywał na pół gwizdka, powinien dawać mu więcej przerw w pracy, a kto wie, może i wcześniej odtrąbić fajrant. W końcu należy mu się, ponieważ czas zabawy i odpoczynku był tak fascynujący, że nie należy nękać go zbytnimi wymaganiami. A co tam urlop, wszak zabawowy może być każdy weekend. Więc może również i w poniedziałek nie wymagać zbyt wiele od pracownika. No, co najwyżej, by spokojnie wszedł w swoją pracę, którą i tak przecież może wykonywać przez pozostałe dni, aż do piątku. Choć może i ten dzień także winien pozostać w połowie wolny, przecież do zabawy trzeba się przygotować. To oczywiście żart, ale jednak dość gorzki. Dlaczego? Bo w imię jakichś własnych wydumanych pomysłów na podlizywanie się młodzieży, wychowujemy nowe pokolenia roszczeniowców, którzy tylko czekają, aż ktoś im da. Da przyjemność. Obowiązek stanowi dla nich przepaść nie do przebycia.
Cień Katarzyny W.
Może dla kogoś być szokiem, że w tym miejscu wspominam wyrodną matkę, która zamordowała swoje własne dziecko, a potem jeszcze z samej siebie w blasku fleszy i w poszumie kamer kreowała ofiarę wymyślonego kidnapera. Otóż nie jest to zbyt daleka analogia. Słuchając bowiem komentarzy w dniu rozpoczęcia procesu owej kobiety natrafiałem co rusz na wynurzenia psychologów i socjologów, którzy ze swadą udowadniali, że owa kobieta jest ofiarą… społeczeństwa. Społeczeństwa, które nie odpowiedziało właściwie na jej potrzeby. A ona chciała tylko być gwiazdą i brylować na salonach. Wyciągano wynurzenia wszelkiej maści jej znajomych z dzieciństwa, którzy zapewniali, że potrzeba bycia kimś w towarzystwie przejawiała się nawet w tym, że uczęszczając na zajęcia scholi przyparafialnej oraz będąc ministrantką wyróżniała się makijażem i biżuterią. Chciała być kimś, aby mieć życie łatwe i w miarę przyjemne. By nic jej nie trudziło ponad miarę. Taki obraz wynosi młode pokolenie, gdy ogląda celebrytów w telewizji czy na ekranach komputerowych. Na drodze tej “łatwej” wizji życia stanęło coś niweczącego plany. Nie chodzi o samo dziecko. Stanął obowiązek. Obowiązek, który nie daje szansy natychmiastowego sukcesu. Wychowanie dziecka, któremu dało się życie, wymaga oddania swojego czasu i swojego życia bez pewności, czy trud ten zaowocuje w przyszłości. Katarzyna W., choć dzisiaj stroi się w piórka ofiary, w rzeczywistości dążyła do odrzucenia obowiązku. Nawet za cenę śmierci swojego dziecka. I chociaż efekt jej działania i skutek kuratorskiej „troski” o dziatwę szkolną nie są nawet zbieżne, to jednak schemat mają ten sam.
Giętkość plasteliny
Nie można jednak żądać obowiązkowości w życiu bez ukształtowania charakteru człowieka. Dzisiejsza edukacja zapomina o tym właśnie wymiarze. I wcale nie chodzi tylko o jakieś kolejne lekcje wychowawcze, w czasie których tołkować będzie się młodzieży, co ma czynić i jak to jest ona dzisiaj straszna. Charakter wykuwa się poprzez poddawanie dzieci i młodzieży próbie. Tak próbie i to próbie wytrzymałości. Nie wyćwiczy się mięśni sportowca, jeśli będzie dawać mu się wolne od wysiłku, jeśli będzie usprawiedliwiać jego nieprzygotowanie do treningu i jego słabość woli. Podobnie jest i w wychowaniu. Prawdziwego człowieka wychowuje się nie poprzez przywileje i życzliwe pochylanie się nad jego słabościami, ale właśnie poprzez jasne kryteria i wymaganie. W dawnym szkolnictwie już od czasów gimnazjum nauczyciele zwracali się do ucznia „per pan” nie dlatego, że bali się (jak to dzisiaj poniektórzy) podpaść rodzicom czy dzieciąteczku. Czynili to, ponieważ przyzwyczajali go do dorosłego życia, w którym ma wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za innych (rodzinę, naród, państwo etc.). I nie wchodzili w relacje przyjacielsko – kumplowskie z wychowankiem, ponieważ zdawali sobie sprawę, że kumpel może co najwyżej pociągnąć łyka z gwinta tej samej butelki, ale raczej nie pociągnie wzwyż młodego człowieka.
Na szczytach o takich nie śpiewają
Włodzimierz Wysocki w swojej balladzie o przyjacielu śpiewał, że na szczytach górskich nie goszczą ludzie trwożliwi czy lękliwi, którzy boją się wszelakiego wysiłku. Pieśni górskich szczytów zarezerwowane są dla ludzi z charakterem. Nie zwolenników brawury, przejawiającej się w dociskaniu pedału gazu w samochodzie kupionym przez rodzicieli czy też w chamskich odzywkach do nauczycieli i osób starszych. To zwykłe szczeniackie zachowanie. Ale może komuś dzisiaj zależy, by nie było wśród nas prawdziwych ludzi, tylko plastelina ludzka, którą można dowolnie kształtować, byle tylko było fajnie. Takie społeczeństwo skazane będzie na wymarcie. Wystarczy tylko prześledzić historię starożytnej Sparty czy Rzymu. Lecz o czym ja piszę, przecież historię też już skasowano.
Ks. Jacek Świątek