Nie zdążyć przed północą
Każda zdaje sobie sprawę, że jeśli urodzi „milionowego”, może spodziewać się znacznych profitów: przydziału na mieszkanie, traktor czy pralkę. – Zawiadomić telewizję, prasę, radio – udziela instrukcji przedstawiciel lokalnych władz. Lekarz położnik, na oddziale którego rozpoczął się wyścig rodzących matek, komentuje: – Każdy chce być lepszy… Na tym polega demokracja. Krzyczeć, że zaczęło się… – zaleca pacjentce, na co ta odpowiada z rozbrajającą szczerością: – Kiedy ja nic nie czuję.
To tyle o fabule filmu sprzed dwudziestu kilku lat. Co ciekawe, podobne rozmowy można było usłyszeć na porodówkach całego kraju zupełnie niedawno. Panikę wśród ciężarnych wywołała zmiana przepisów – rodzice dzieci, które urodziły się po 17 marca, mają szansę na roczny urlop macierzyński.
W okolicach godziny „zero” przenosimy się na porodówkę. A tam o utrzymanie ciąży walczy pani Karolina, która ma już ciążę przenoszoną o tydzień, przez co nagle zyskała szansę na dłuższy pobyt z dzieckiem w domu, i pani Adriana, która nagle może szansę stracić, bo miała rodzić w połowie kwietnia, ale maluchowi się spieszy. Kciuki zaciskają setki kobiet. – Stres jest ogromny – przyznaje pani ze sporym brzuszkiem.
W międzyczasie głos zabierają kobiety, które wraz z porodem pogrzebały szanse na dłuższy urlop macierzyński, nazywając siebie „matkami pierwszego kwartału”. Chcą, by roczny urlop przysługiwał również rodzicom dzieci urodzonych do 17 marca. A najlepiej, gdyby przepisy weszły w życie wraz z początkiem roku. Wtedy poczucie niesprawiedliwości i krzywdy wśród kobiet, które nie załapały się na dłuższy urlop, byłoby mniejsze. Niewzruszony na argumenty pozostał, będący pod ostrzałem matek z wózkami spacerujących po sejmowych korytarzach, minister pracy i polityki społecznej. Zdaniem polityka zawsze ktoś będzie niezadowolony.
Tymczasem wracamy na porodówkę, do pań, które w wyścigu z czasem w każdej chwili mogą znaleźć się po niewłaściwej stronie granicy. Pani Katarzyna urodziła córeczkę i czuje się… oszukana i rozżalona, że nie będzie mogła zostać dłużej z dzieckiem. Jak przyznaje, próbowała opóźnić poród, ale bóle były zbyt silne. Takie wyznanie zmusiło do zabrania głosu lekarzy. W świetle reflektorów jeden po drugim ogłosili prawdy oczywiste: po pierwsze – przedłużanie ciąży jest ryzykowne, zarówno dla zdrowia dziecka, jak i matki; po drugie – nie można działać wbrew naturze i zasadom sztuki medycznej.
I w końcu nadeszła noc z 17 na 18 marca. Tak stresujących godzin na polskich porodówkach jeszcze nie było. – Noc minęła na zaciskaniu nóg – mówi szczęśliwa mama, która dotrwała do rana. Wytrwali i nieugięci starali się być również lekarze, z którymi pacjentki próbowały negocjować opóźnienie rozwiązania. Jeden z nich wspomina ciężarną, której sytuacja wymagała wywołania akcji porodowej, ale ona powiedziała, że się nie zgadza i chce poczekać do północy.
Wreszcie się udało. Zosia przychodzi na świat 10 minut po północy. Tu pojawia się zapomniany bohater: ojciec dziecka. – Może pan dotknąć – zachęca położna. – Mogę? – dopytuje z niedowierzaniem zdezorientowany tato. – Przecież to pana…
Niestety silne wsparcie mężów nie pomogło setkom innych matek, które przecież nie zasłużyły na to, aby los zrobił im takie świństwo.
Kinga Ochnio