Komentarze
Viva Cristo Rey!

Viva Cristo Rey!

Obejrzałam „Cristiadę”. Oparty na faktach historycznych film o prześladowaniach katolików w Meksyku w latach XX minionego wieku. Mianem Cristiady, czyli Powstania Cristeros (Chrystusowców), nazwano bunt katolików w obronie ich wiary. Czego chcieli?

Odwołania antyklerykalnych przepisów, które w drugiej dekadzie lat 20 zaczął wprowadzać prezydent Meksyku Plutarco Elias Calles. Możliwości oficjalnego sprawowania ofiary Mszy św., przystępowania do sakramentów. Uważany za masona i socjalistę Calles pozamykał katolickie szkoły i kościoły, zarządził przymusową rejestrację wszystkich księży i pozbawił ich prawa wyborczego, wygnał biskupów i zagranicznych duchownych. Reakcją na te represje było utworzenie Krajowej Ligi Obrony Wolności Religijnej, która zorganizowała akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa, polegającą m.in. na bojkocie wszystkich państwowych przedsiębiorstw i instytucji. Kiedy władza zignorowała skierowaną do niej petycję z żądaniem anulowania antykatolickich zapisów konstytucji, wybuchło powstanie nazwane cristiadą, a jego uczestników nazwano cristeros, czyli chrystusowcami. I właśnie do tych wydarzeń nawiązuje wyreżyserowany przez Deana Wrighta film.

Muszę przyznać, że moja wiedza o cristeros przed obejrzeniem meksykańskiej produkcji była w zasadzie żadna. Nie wiem, czy może być usprawiedliwieniem powszechna nieznajomość (podobno nie tylko w Polsce, także w Europie) pokazanych w filmie zdarzeń. Ale obejrzany seans sprowokował mnie do szukania informacji o cristiadzie.

Powinnam też powiedzieć, że szłam do kina z przeświadczeniem zobaczenia zrobionego „na okoliczność” obrazu z mało dyskretnie sformułowanym przesłaniem. I pozytywnie się rozczarowałam.

Film nie ustrzegł się pewnego schematyzmu, ale ma w sobie ogromną siłę szczerości. I chociaż w niektórych scenach mamy do czynienia z patosem, jest to patos uzasadniony. Przy czym pamiętać należy, że oparty na prawdziwych zdarzeniach scenariusz jest trudniejszy do zrealizowania niż ten wymyślony.

Co do gry aktorów… Oczywiście najjaśniej błyszczą tu Andy Garcia w roli generała Enrique Gorostiety i grająca jego żonę Eva Longoria. Ale zupełnie przyzwoicie radzą też sobie meksykańscy aktorzy. Wielkim plusem filmu jest, bez wątpienia, urokliwy krajobraz.

Gdyby dokonać klasycznego podziału na filmy dobre i złe, to obraz Wrighta z pewnością znajduje swoje miejsce wśród tych pierwszych. Pięknie – nie nachalnie – pokazuje dojrzewanie generała Gorostiety do wiary, przekazuje wiele mądrych myśli dotyczących wolności w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. A gdyby wcielić w życie zaprezentowany w nim system wartości, świat stałby się rajem. Mimo to jego twórcy mają duże kłopoty z dystrybucją. Można się więc domyślać, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest właśnie – paradoksalnie – zupełnie odbiegająca od promowanych dziś idei treść filmu. Kogo i dlaczego – takie idee bolą, kto się zwyczajnie ich boi? Kogo przeraża hasło: „Viva Cristo Rey!”? Namawiam do obejrzenia „Cristiady” – także po to, żeby znaleźć odpowiedź na postawione wyżej pytania.

Anna Wolańska