Dokoła lube szemranie
A tu masz, jak grom z nieba przychodzi wiadomość o nawróceniu się mecenasa Rafała Rogalskiego, co to porzucił „wiarę Macierewiczowską”, jeno na kolana padł przed „ołtarzykiem ze świętą Anodiną” i hagady iście Millerowskie śpiewa, przysięgając, że „wstrętny wąż odwieczny – Antek Policmajster go zwiódł, by zjadł zatruty owoc z brzozy smoleńskiej”. A on teraz dopiero pojął, że nagi jest w swoim myśleniu i chociaż na koniec chciał wyznać swoją winę wobec narodu. Ot, piękny obrazek, idealnie nadający się do zbiorku „koncesjonowanej prawicy”, co to ją mają tworzyć do spółki brat Misiek od Pijaru i ojciec Roman od Mundurków pod przewodem Gwiazdy Narodu, zrodzonej w bulu i nadzieji, Bronisława od Czekoladowego Ptaka. A swoją drogą, to twórcy Ulicy Sezamkowej powinni zażądać od prezydenta Komorowskiego należności za prawa autorskie, bo oni dużo wcześniej wymyślili postać Wielkiego Ptaka. No dobrze, żarty na bok, choć z łezką w oku to czynię. Obecne wystąpienia mecenasa Rogalskiego są bardzo ciekawym wydarzeniem, choć nie z powodów, o których dzisiaj trąbią pudelkowe media.
Paw i papuga
Cały bowiem światek medialny zawrzał na wieść, że oto kolejny rycerz z sekty smoleńskiej w pokorze składa swoją broń i wobec całej Polski spowiedź czyni z win wcześniejszych. Cóż, każdy ma swój sposób na życie. W całej jednak tej frazie najważniejszym wydaje się stwierdzenie: „wobec całej Polski”. Bo czyż poza medialnym rozgłosem pan mecenas zyskał coś więcej? Wydaje się, że nie. Znowu bryluje w mediach, choć ponoć unika wywiadów. Jest o nim głośno. Jest na ustach wszystkich oglądaczy i wyznawców tej części mediów, co to rozpościera się od GazWyb po kabaretową TVN24 (najlepszy dowcip tysiąclecia – cała prawda całą dobę). Już tego samego dnia, gdy wypowiedział swoje rewelacje, sama Monika Olejnik zaprosiła go do studia. Niesamowita kariera. I to w tak krótkim czasie po cofnięciu mu pełnomocnictwa przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale to zapewne czysty zbieg okoliczności, nic nieznaczący i niemający żadnego wpływu na pana mecenasa i jego rewelacyjne wypowiedzi. Może się mylę, ale w najbliższym czasie wróżę mu następującą karierę: po TVN rajd od Polsatu z metą w TVP Info. Następnie wywiad u Tomasza Lisa i przyjacielska rozmowa z Agnieszką Kublik w GazWyb. A potem same rarytasy: podanie ręki przez posła Halickiego, przyjacielska wypowiedź o mecenasie przez słynnego entomologa, który na tę okoliczność obetrze pianę z ust, potem możliwość podania piłki na meczu premiera, aż wreszcie przemarsz ulicami Warszawy z prezydentem RP, np. w Święto Niepodległości (bo któż może być bardziej niepodległy, niż ten, kto wyrwał się z uścisku Macierewicza?). Istna sielanka i blichtr „salonu”. Może nawet pewien poseł (którego nazwiska nie wypowiadam, bo nie chcę pisać nieładnych rzeczy) pozwoli mu reprezentować siebie w sądzie? Byłoby to zaiste spełnienie marzeń pismaków, gdyby naprzeciw siebie stanęło dwóch „nawróconych”: Rogalski i Giertych. Natychmiast przypomniała mi się fraza z dowcipu Jerzego Kryszaka o spotkaniu Michaela Jacksona z Aleksandrem Kwaśniewskim (spotkał się wybielony czarny z wybielonym czerwonym). Nie dziwota, że ten blichtr ciągnie. Jest on jak szybko postępująca choroba. Celebrytoza.
Niech umrę śród tego szemrania
Mam nieodparte wrażenie, a potwierdza mi to już coraz więcej osób, że właśnie w wymiarze sprawiedliwości coraz częściej spotykamy się z tą zarazą. I co ciekawe, osoby pod jej wpływem jakoś dziwnie w swoich wypowiedziach zgadzają się z przewodnią dzisiaj siłą narodu. Wystarczy wspomnieć przypadki sędziów piętnujących CBA za metody rodem z ciemności stalinowskich kazamatów, uniewinniających od odpowiedzialności karnej i skazujących na odpowiedzialność moralną, nazywających strzelanie do ludzi jak do kaczek udziałem w pobiciu itd. Dzisiaj dołącza do tego grona mecenas, który zdaniem chociażby innego adwokata – M. Wassermann – zdradza szczegóły swojego klienta. A wszystko to, zdaje się, na potrzeby mediów. By choć chwilę zaistnieć. Owszem, ta choroba nie dotyczy tylko wymiaru sprawiedliwości. Także i na moim poletku, w Kościele, zdarzają się ludzie, którzy potrafią dla taniej popularności gadać bzdury. Jednak (co nie jest usprawiedliwieniem dla tych ostatnich) taka postawa w wymiarze sprawiedliwości jest jak najbardziej niepokojąca. Dlaczegóż? Otóż zdaje się ona wskazywać, że osoby te zamiast kierować się sprawiedliwością i prawdą, za naczelną zasadę swojego postępowania przyjmują dbałość o własny interes. Choćby nawet w tym przypadku był on tak lichy, jak uznanie mediów i minutka blichtru. Jeśli dla nich potrafią dokonywać tych rzeczy, to cóż potrafią zrobić dla większych materialnie korzyści? Nie piszę tego wprost o mecenasie Rogalskim, bo nie mam ku temu przesłanek, ale wątpliwość może się pojawić i warto zadać takie pytanie. Bo trzeba przyznać, że w tej fanfaronadzie giną sprawy najważniejsze dla bytu państwa: prawo, zaufanie międzyludzkie, sprawiedliwość, honor, prawda. Ojczyzna to nie orzeł z białej czekolady stojący na czymś, co przypomina…, ale to relacje wiążące członków danej społeczności, oparte na tradycji, lecz domagające się utrwalenia we współczesności. Powstaje uzasadnione pytanie: czy można je poświęcać dla kilku chwil własnej chwały?
Nasz naród jak lawa
Być może tak jest i rację ma Mickiewicz. Problem w tym, że coraz więcej młodych ludzi upatruje swoje życiowe szczęście w wybiciu się na tę wierzchnią warstwę, zimną i twardą, suchą i plugawą. Rewelacje osób, jak pan mecenas, tylko pogłębiają to ich marzenie. Więc pytanie o ów wewnętrzny ogień jest jak najbardziej zasadne. I nie wydaje mi się, że chodzi tutaj o prawdę. Gdyby tak było, to nie w medialnych wywiadach, ale w rozmowie twarzą w twarz z Kaczyńskim czy Macierewiczem pan mecenas odniósłby największy sukces i byłby zwycięzcą. Ale to chyba już rzecz na inny felieton. O charakterze.
Ks. Jacek Świątek